Jeszcze niedawno sadownicy robili wszystko, aby jak najszybciej pozbyć się przechowywanych owoców. Dzisiaj ceny jabłek idą w górę, owoców zaczyna brakować na rynku, a wielu producentów pluje sobie w brodę, że skorzystali z unijnych programów pomocowych i przekazali owoce na cele charytatywne.
Stało się zatem to, co przewidywało wielu ekspertów z branży. Programy unijne, polegające na wycofaniu owoców z rynku i przekazaniu ich na cele charytatywne, spowodowały, że na rynku zaczęło brakować towaru i jego ceny poszybowały. Co prawda rolnicy za wycofanie owoców otrzymywali relatywnie niezłą cenę, bo 70 groszy za kilogram jabłek, plus koszty opakowania i transportu, a to jeszcze kilka tygodni temu dla wielu sadowników, szczególnie tych, którzy nie mają odpowiedniej bazy przechowalniczej, było jak zabawienie.
Jednak teraz ceny wystrzeliły w górę, zgodnie z podstawową zasadą ekonomiczną, że podaż stymuluje popyt i cenę. Teraz sadownik za kilogram jabłek w hurcie dostaje grubo ponad złotówkę.
- Gdybym wiedział, że ceny jabłek tak wzrosną, tobym nie oddawał ich na cele charytatywne. Być może i można było to przewidzieć, ale lepszy pewny pieniądz, niż czekanie na niewiadome. Dzisiaj już nie mam jabłek, wszystko sprzedałem - mówi jeden z sandomierskich sadowników.
Zauważenia wymaga też problem, przed którym wielu ostrzegało. Otóż wycofanie z rynku jednorazowo tak dużych partii owoców, jak to miało miejsce kilka tygodni temu, spowodowało zepsucie rynku, ale i marnowanie owoców. Rolnicy zaczęli masowo, niemal w panice, przekazywać jabłka na cele charytatywne, widząc w tym jedyną możliwość pozbycia się ich. W ten sposób ogromne ilości jabłek zalały rynek.
To w efekcie sprawiło, że banki żywności i inne organizacje charytatywne nie były w stanie ich przyjmować. Powstały ogromne zatory i aby je rozładować, jabłka trafiały nie tylko do potrzebujących, ale do każdego, kto tylko je chciał. Niejednokrotnie bywało tak, że jakaś organizacja pozarządowa otrzymywała partię owoców i rozdysponowywała je wśród mieszkańców danego terenu. Nie zawsze przebiegało to w sposób kontrolowany - każdy brał, ile chciał.
W efekcie wiele owoców się marnowało, bo ile poleży jabłko, trzymane wcześniej przez kilka miesięcy w chłodni. Wojciech Borzęcki, prezes Grupy Producentów Owoców i Warzyw "Sad Sandomierski" z Węgrc w gminie Obrazów, od początku sceptyczny co do unijnych programów pomocowych dla sadowników związanych z embargiem, przyznaje, że faktycznie owoców na rynku jest już bardzo mało.
- Grupa, którą kieruję, już nie ma owoców w przechowalniach, w tej chwili oferujemy tylko soki owocowe. Większość sadowników pozbyła się jabłek, kiedy tylko nadarzyła się okazja, i nie ma w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę rosyjskie embargo i niepewne czasy. Na ocenę tych unijnych programów przyjdzie jeszcze czas. Komisja Europejska na pewno zweryfikuje, czy wycofywanie owoców z rynku przebiegało zgodnie z procedurami, i obyśmy, jako Polska, nie musieli zwracać za to pieniędzy - mówi przedsiębiorca.
To ostatnie zdanie z jego wypowiedzi z pewnością nawiązuje do rzekomych nadużyć, o których wielokrotnie się mówiło podczas przekazywania owoców na cele charytatywne. Marnotrawstwo towaru to jedna rzecz, ale bywało ponoć tak, że przekazywane owoce trafiały powtórnie na rynek, lub nie spełniały norm jakościowych. (...)
Józef Żuk
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz