- Każde z nich jest inne, ma swoją duszę, zaklęta jest w nich historia - mówi ANDRZEJ CEBULA (na zdjęciu) spod sandomierskich Andruszkowic, kolekcjoner starych żelazek. W jego zbiorach znajdują się też moździerze, radia, sandomierskie widokówki, sprzęty rolnicze.
Ale to nie wszystko: pan Andrzej wydaje również książki, w których opisuje historię regionu. Nasi stali czytelnicy z pewnością poznali już fragment twórczości Andrzeja Cebuli w cyklu "Spod pióra regionalisty" ukazującym się w stałej wkładce do "Tygodnika Nadwiślańskiego".
Z panem Andrzejem spotykamy się w jego domu. Od razu wzrok przyciągają stare żelazka, ustawione w równym rzędzie na regale w kuchni. - To tylko część moich zbiorów, wszystkie się tu nie zmieściły - mówi kolekcjoner, prowadząc do innego pomieszczenia. - W mojej kolekcji nie ma dwóch takich samych żelazek. Każde z nich to pojedynczy egzemplarz. Przez 12 lat udało mi się zgromadzić ich ponad 200 - na węgiel, spirytus, jedno mam nawet gazowe. Z czasem stare żelazka stały się moją pasją, poza tym cieszę się, że mogę takie unikaty pokazać młodszemu pokoleniu.
Dla porównania: w stałej ekspozycji największego muzeum żelazek w Ziębicach na Dolnym Śląsku znajduje się około 400 eksponatów. W sumie w muzealnych zbiorach jest ich ponad 1000, ale wiele z nich się powtarza. Kolekcjonerska przygoda pana Andrzeja zaczęła się nieco przypadkowo, przed kilkunastoma laty. Sprzedając złom na skupie w pobliskich Milczanach, pomiędzy różnorakimi starymi przedmiotami zauważył popsute i zniszczone żelazko na węgiel. Kupił je i tak się zaczęło. Wkrótce stało się jasne, że połknął kolekcjonerskiego bakcyla.
Zaczął rozpytywać wśród znajomych i rodziny, ale, jak dziś wspomina, trudno było w ten sposób znaleźć cokolwiek. Owszem, kiedyś takie żelazka były niemal w każdym domostwie, jednak w większości już dawno trafiły na złom albo po prostu gdzieś zaginęły.
Pozostały zatem giełdy i targi staroci w Rzeszowie, Lublinie, Sandomierzu, a później, gdy pojawiły się takie możliwości, zaczął kupować żelazka na aukcjach internetowych. - Muszę przyznać, że jest to dość drogie hobby i nie mogę sobie pozwolić na każde upatrzone żelazko -ubolewa pan Andrzej.
W jego bogatej kolekcji najwięcej jest żelazek na węgiel i z tzw. duszą, czyli żeliwną sztabką, którą się nagrzewało do czerwoności i wkładało do wnętrza żelazka. Dużą część kolekcji stanowią żelazka żeliwne, z kominkiem odwróconym w prawo, ewentualnie na wprost. Takie ukształtowanie odlewu nie było przypadkowe, bo żelazko było dopasowane do osoby praworęcznej. Chodziło o to, aby opary z rozżarzonego węgla uchodziły na bok, a nie w stronę osoby prasującej.
- Żelazka na węgiel z kominkiem wygiętym w lewo, dla osób leworęcznych, były rzadkością. Raz takie spotkałem gdzieś na giełdzie i było bardzo drogie, kiedy już się zdecydowałem, żeby je kupić, to ktoś mnie uprzedził - wspomina kolekcjoner. Oprócz żelazek, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu stanowiły element wyposażenia niemal każdego domu, pan Andrzej ma też w swojej kolekcji prawdziwe dzieła sztuki i unikaty. Są wśród nich żelazka żydowskie, z widoczną gwiazdą Dawida, żelazka wojskowe, w tym takie maleńkie, o owalnym spodzie, do prasowania oficerskich naramienników.
Na niektórych z nich wytłoczona jest nazwa producenta, na wielu widnieje też gwiazda pięcioramienna, co sugeruje, że są to radzieckie żelazka wojskowe. Pan Andrzej przyznaje, że co jak co, ale żelazka Rosjanie robili bardzo dobre.
Ozdobą kolekcji naszego rozmówcy jest piękne, bogato rzeźbione, mosiężne żelazko z rarogiem, czyli specjalnym uchwytem. - To jest jeszcze carskie żelazko, jedno z najcenniejszych w mojej kolekcji. Zostało wykonane z najwyższą starannością. Prawdziwe dzieło sztuki - mówi z dumą A. Cebula.
- Przez te wszystkie lata zgromadziłem eksponaty pochodzące z wielu krajów: szwedzkie, rosyjskie, holenderskie, belgijskie, angielskie, ukraińskie. Jednak najwięcej mam żelazek polskich, w tym jedno bardzo ciekawe, kilkudziesięcioletnie, pochodzące z warszawskiej huty Konrada Arciszewskiego. Najstarsze w mojej kolekcji, ważące 8 kilogramów, pochodzi z 1760 roku. Wykonane jest w całości z żeliwa. Było nagrzewane prawdopodobnie przez rozżarzone węgle, prasowano nim głównie twarde sukna i skóry. Z kolei najmłodsze moje żelazka pochodzą z drugiej połowy XX wieku. Ostatnie żelazko na węgiel wyprodukowano w Polsce w hucie w Zabrzu w 1974 roku. Wówczas jeszcze było zapotrzebowanie na takie żelazka, chociażby w Bieszczadach, bo nie było tam wtedy doprowadzonej energii elektrycznej. (...)
Józef Żuk
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz