Zamknij

"Płaczcie dzieci, dlaczego nie płaczecie?" - Z archiwum TN, nr 5/2007

23:27, 27.01.2017 TN Aktualizacja: 23:30, 27.01.2017
Skomentuj

Tak wołała w miniony piątek ELŻBIETA JAWOROWICZ z TVP do dzieci z Sandomierza, które pikietowały magistrat w obronie Centrum Edukacji Kulturalnej Dzieci i Młodzieży i jego dyrektora Marka Harańczyka.

(Rozpoczynamy nowy cykl publikacji - "Z archiwum TN" - w którym sięgać będziemy do archiwalnych wydań Tygodnika Nadwiślańskiego. Zaczynamy do podróży 10 lat wstecz - do 2007 roku. Tekst pochodzi z piątego numeru TN w 2007 roku.)

Centrum od 1 stycznia br. zakończyło działalność. Dzieci przyszły na pikietę wraz z rodzicami, którzy starają się jak mogą odwrócić bieg wydarzeń. Właściwie zostali im już tylko dziennikarze. Sandomierz przeżywa oblężenie medialne. Były już "Interwencje" Polsatu i mnóstwo dziennikarzy prasowych. Łzy w programie "Sprawa dla reportera" leją się często. Dobrze wypadają na ekranie. Ale łez sandomierskich dzieciaków pewnie w telewizji nie zobaczymy. Autorka po nagraniach uznała ponoć, że sprawa jest "za mało sensacyjna" Ona wyjechała. Dzieci pozostały... Czy mają powody do płaczu?

O sprawie głośno w Sandomierzu i lokalnych mediach. Takie my pisaliśmy o niej kilkakrotnie. Jednak emocje nie opadają, a szans na po-rozumienie pomiędzy stronami konfliktu nie widać. Nie mogę normalnie pracować - denerwuje się bur-mistrz Jerzy Borowski. - Stale muszę tłumaczyć różnym gazetom i telewizjom dlaczego CEKDiM i Fundacja Kultury Ziemi Sandomierskiej zaprzestały działalności. Choć ja do tego ręki nie przyłożyłem To byli, ich suwerenne decyzje.

W te zapewnienia burmistrza mało kto jednak wierzy. O konflikcie pomiędzy nim a szefem CEKDiM-u, Markiem Harańczykiem, głośno było od kilkunastu miesięcy. A prawdziwe apogeum nastąpiło, gdy Harańczyk zdecydował się wystartować przeciwko Borowskiemu w jesiennych wyborach na fotel burmistrza. Wybory przegrał. Teraz zbiera owoce swojej decyzji - komentują sandomierzanie. O politycznej zemście burmistrza przekonany jest też, oczywiście, sam Harańczyk.

- Ja to nawet rozumiem - mówi. - Ale burmistrz mógłby się na mnie odgrywać osobiście. Dlaczego ofiarą cna być blisko tysiąc dzieci, które regularnie uczęszczały na zajęcia w centrum? Dlaczego likwidować coś, co funkcjonowało znakomicie od kilkunastu lat? Dlaczego miasto nie chciało dbać o perełkę, jaką było CEKDiM? My przecież prowadziliśmy za małe pieniądze działalność dużego domu kultury. A teraz miasto lekką ręką wyda kilkaset tysięcy na działalność, która zastąpi formy pracy CEKDiM-u. Zobaczymy, jak sobie z tym poradzi.

TYTUŁ OD MINISTRA

Żeby zrozumieć, jak doszło do ostatnich wydarzeń w mieście, musimy cofnąć się w czasie. Do początku lat 90. ubiegłego stulecia. Wtedy to powstała Fundacja Kultury Ziemi Sandomierskiej oraz Stowarzyszenie Sympatyków Zespołu "Flik" (zarządzające CEKDiM). Pomysłodawcą obu był Marek Harańczyk. Obie organizacje przez 15 lat miały monopol na prowadzenie działalności kulturalnej w mieście. No, prawie, bo przecież nie wolno zapominać o Biurze Wystaw Artystycznych, muzeach - Diecezjalnym i Okręgowym, kinie i bibliotekach. Choć fundacją nominalnie kierowali inni ludzie, to Harańczyk miał tam zawsze wiele do powiedzenia. A już najwięcej w ostatnich latach, kiedy został szefem Rady Fundacji, a dyrektorem uczynił Roberta Głuszaka.

Fundacja mogła pochwalić się wieloma osiągnięciami. Stworzyła wiele imprez, które na stałe weszły do kalendarza wydarzeń kulturalnych w mieście. Na pierwszym miejscu należy wymienić, oczywiście, festiwal "Muzyka w Sandomierzu", ale wspomnieć trze-ba też o takich imprezach, jak "Truskawkowa Niedziela", "Śmiechała", Festiwal Kultury Dawnej, Wieczór Muzyki Organowej, Festiwal Łagodności czy finały Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Miasto w ostatnich latach przekazywało fundacji ok. 200 tys. zł rocznie. To mniej więcej połowa jej budżetu. Resztę fundacja wypracowywała działalnością gospodarczą i pozyskiwaniem sponsorów na konkretne imprezy. Wśród tych ostatnich często znajdowało się także miasto, które z innych pozycji budżetowych dawało pieniądze na poszczególne wydarzenia kulturalne. Nie można więc mówić, jak czyni to Harańczyk, że fundacja dostawała od miasta "gołe" 200 tys.

W Fundacji Kultury Ziemi Sandomierskiej pracowało 6 osób. Podobna liczba instruktorów pracowała z dziećmi w Centrum Edukacji Kulturalnej Dzieci i Młodzieży w lokalu Sandomierskiej Spółdzielni Mieszkaniowej na osiedlu Rokitek. Długo by wymieniać formy pracy, jakimi zajmowało się centrum, ale w największym skrócie można powiedzieć, że edukowało dzieci tanecznie (ze sztandarowym "Flikiem" na czele), wokalnie (Studio Piosenki Marka Sochackiego), muzycznie, teatralnie ("Gaduła") i sportowo (kluby wspinaczkowy i szachowy). Oddzielną formą działalności była "Szkoła bez dzwonka" dla uczniów szkół podstawowych Sandomierza. W innych miastach nazywa się to "szkołą arty-styczną". Dzieci zapoznają się w ramach lekcji z podstawami tańca, muzyki, piosenki i plastyki. Zajęcia są od-płatne, a płacą za nie rodzice. Za swoją działalność centrum zbierao liczne laury i wyrazy uznania. Sam Harańczyk odebrał ostatnio z rąk wojewody świętokrzyskiego nagrodę ministra kultury i dziedzictwa narodowego "Zasłużony dla Kultury Polskiej".

CEKDiM z kolei otrzymywało od miasta w ostatnim okresie 165 tys. zł. Ta kwota również nie wystarczała na pokrycie wydatków. - W 70 proc. zapewniam nam place instruktorów. Musieliśmy więc pobierać opiaty od uczestników naszych zajęć. Sama Dzidka (żona Marka, choreograf "Fliku") wypracowywała miesięcznie 8 tys. zł. Nie braliśmy tych pieniędzy dla siebie. Jej pensja wynosiła 1,4 tys. zł, moja o 200 zł więcej - mówi Harańczyk.

BURMISTRZ MIJA SIĘ Z PRAWDĄ

Obie instytucje pracowałyby zapewne spokojnie do dziś, gdyby nie dwa wy-darzenia. Pierwszym z nich było wejście w życie ustawy o działalności pożytku publicznego. Od 2004 roku Urząd Miasta obowiązany jest ogłaszać konkurs ofert na prowadzenie działalności np. kulturalnej przez różne stowarzyszenia czy organizacje zaliczane do tzw. pożytku publicznego. Obie organizacje, o których tu piszemy, należą do tej kategorii i obie w takich konkursach startowały. W ich wyniku podpisywały z miastem umowy na prowadzenie działalności i otrzymywały uzgodnione fundusze.

Kłopoty zaczęły się, kiedy burmistrz zaczął ogłaszać konkursy tuż przed końcem roku kalendarzowego. Miał do tego prawo, ale stwarzało to obu organizacjom poważne problemy finansowe na początku roku. Mijało kilka miesięcy zanim konkursy zostawały rozstrzygnięte i zanim gotówka wpłynęła na ich konta. Na przykład w pierwszych trzech miesiącach 2005 roku fundacja nie miała pieniędzy ani na działalność, ani na pła-ce dla instruktorów. Ratowała się pożyczką. Wielokrotne interwencje Harańczyka (także jako radnego Rady Miasta) nie zmieniały tej sytuacji. Apelował on także, by umowy zawierane były na okres dłuższy niż rok, co pozwoliłoby fundacji i stowarzyszeniu na swobodniejsze planowanie swojej działalności.

- Nie mogliśmy na to przystać, bo ustawa pozwala nam zawierać takie umowy jedynie na okres jednego roku - mówił nam w minioną sobotę wiceburmistrz-Krzysztof Krzystanek. Niestety, nie jest to prawda. Artykuł 16 rzeczonej ustawy wyraźnie stwierdza, że umowa może być zawarta na czas określony, nie dłuższy niż trzy lata! Gotowa już nowelizacja, czekająca na decyzje Sejmu, rozszerza ten okres nawet do lat pięciu.

Drugim elementem eskalacji konfliktu było powstanie w maju 2004 roku Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji. W założeniu miał się on zajmować dziedzinami, które są w jego nazwie. Stało się jednak tak, że MOSiR przejął pod koniec roku budynek dawnego domu kultury huty szkła przy ul. Portowej i w styczniu 2005 r. utworzył tam Centrum Kultury i Rekreacji. Marek Harańczyk stracił monopol na kulturę w mieście.

JUWENALIA BEZ JUWENALIÓW

Przy Portowej szybko powstała Miejska Młodzieżowa Orkiestra Dęta oraz zespół tańca towarzyskiego, klub muzyczny, modelarnia i kilka innych sekcji upowszechniania kultury. Uczestnicy zajęć w tej placówce nie muszą wnosić żadnych opłat. Koszty działalności CKiR w całości pokrywa miasto. W 2006 roku wyniosły one 650 tys. zł.

Brak opłat i wysoki budżet tej instytucji nie mogły się, oczywiście, spodobać Markowi Harań-czykowi. Dawał temu wielokrotnie wyraz na sesjach Rady Miasta.

- Ale z tych 650 tysięcy je-dynie 198 to koszty płac personelu i instruktorów - tłumaczy dyrektor MOSiR Janusz Chabel. - Większość tych pieniędzy poszła na remont budynku i jego wyposażenie. Przejęliśmy bo-wiem "gołe ściany". Płacimy też rachunki za media dla całego gmachu, w którym mieści się jeszcze biblioteka, kino i świetlica racjo-terapeutyczna. Utrzymujemy też świetlicę w dworku przy ul. Koćmierzów.

Do znamiennego dla całej historii wydarzenia doszło podczas ubiegłorocznych juwenaliów. Na prośbę studentów fundacja zainstalowała na rynku scenę. W niedzielę miały się na niej odbyć koncerty i przekazanie studentom klucza do bram grodu przez burmistrza. Jerzy Borowski przybył na Rynek w towarzystwie rektora i innych gości. Traf chciał, że spadł deszcz, a scena nie miała zadaszenia (leżało w magazynie fundacji). Burmistrz poprosił organizatorów, żeby zadzwonili do dyrektora fundacji z prośbą o interwencję. Robert Głuszak powiedział im, że jest niedziela, ma dzień wolny i żeby nie zawracać mu głowy.

- Proszę sobie wyobrazić, jak mi było głupio wobec rektora - mówi burmistrz. - Kable od nagłośnienia zamokły koncerty się nie odbyty. A ja nawet nie mogłem Głuszaka opieprzyć, bo fundacja mi przecież nie podlega.

Sprawy nabrały przyspieszenia po wyborach samorządowych. Burmistrz konkursu nie ogłaszał (zrobił to dopiero 21 stycznia tego roku), a umowy wygasały 31 grudnia. W tej sytuacji Fundacja Kultury Ziemi Sandomierskiej 15 listopada poinformowała burmistrza, że z końcem roku zaprzestaje działalności "nie mając żadnych gwarancji finansowych". Pracownicy CEKDiM natomiast już we wrześniu otrzymali wypowiedzenia.

- Nie miałem innego wyjścia - twierdzi Harańczyk. - Gdybym tego nie zrobił, w styczniu musiałbym im wypłacić pensje. A z czego, jak burmistrz dopiero teraz ogłosił Aonkurs, który zakończy się pewnie w marcu? 1+5powiedze-nia zawsze mogłem przecież cofnąć, gdy-byśmy mieli źródło finansowania.

Z tego samego powodu pod koniec listopada Harańczyk poinformował Sandomierską Spółdzielnię Mieszkaniową o zakończeniu działalności w ich lokalu. Kilka dni później Stowarzyszenie Sympatyków Zespołu "Flik" zgłosiło ten fakt burmistrzowi. Są tacy w Sandomierzu, którzy interpretują te wydarzenia jako swoisty szantaż Harańczyka wobec burmistrza.

- "Hary" (tak nazywany jest przez znajomych) spodziewał się, że wywoła w ten sposób burzę i wszyscy na kolanach będą go prosić o zmianę decyzji. Poszedł na całość i przegrał - mówi jeden z moich rozmówców.

OFIARY WOJNY

Dał jednak burmistrzowi okazję do rzeczowych komentarzy. W swoim ostatnim (z 24 stycznia) oświadczeniu J. Borowski pisze: "Nie miałem i nie mam żadnego wpływu na suwerenne decyzje Za-rządów Stowarzyszenia oraz Fundacji o zaprzestaniu działalności. (...) Decyzje te, moim zdaniem podjęte zbyt pośpiesz-nie, boleśnie odczuło zwłaszcza młode społeczeństwo miasta."

Jednocześnie burmistrz zapewnił, że działalność kulturalna w lokalu SSM na Rokitku zostanie wznowiona 1 lutego br. przez Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji.

Marek Harańczyk natomiast od lute-go otwiera Prywatną Szkołę Tańca w po-mieszczeniach wynajmowanych w Zespole Szkół Spożywczych. Tam też mieć będzie zajęcia "Flik". Na marginesie warto wspomnieć, że "siostrzany" zespół z pobliskiego Tarnobrzega, "Fram", od ośmiu lat działa w ramach Studia Tańca i Ruchu Dariusza Chmielowca. To całkowicie prywatna inicjatywa. Miasto ni-gdy nie dotowało "Framu". Rodzice płacą po 35 zł miesięcznie. Dzieci z Domu Dziecka (bywało i 15) oraz biednych rodzin nie płacą nic. Na zajęcia chodzi ok. 200 dzieci. Odbywają się one w Tarnobrzeskim Domu Kultury. Nie pobiera on opłat za wynajem sal, ale w zamian za to ma zagwarantowany udział "Framu" w koncertach i imprezach organizowanych przez TDK.

Nie wiemy, jaki kształt przybierze działalność kulturalna w Sandomierzu po ostatnich wydarzeniach. Nie wiemy też, czy do "sandomierskiej wojny" mu-siało dojść. Obie strony używają takich argumentów, jakie w danym momencie są dla nich wygodne. Łagodzeniu konfliktu na pewno nie przysłużą się ekipy telewizyjne wywołujące u dzieci sztuczne łzy. I bez nich mają one mętlik w głowach. Szkoda, że ofiarą wojen wśród dorosłych padają dzieci.

Jak zawsze zresztą...

WACŁAW PINTAL

(TN)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%