Zamknij

Dodaj komentarz

Rok 2026 będzie w Tarnobrzegu "Rokiem Olgi Lilien". To hołd dla wyjątkowej lekarki nazywanej "tarnobrzeskim Judymem"

Piotr Welanyk Piotr Welanyk 21:37, 29.12.2025 Aktualizacja: 21:49, 29.12.2025
Skomentuj Olga Lilien Olga Lilien

Decyzją Rady Miasta, patronką roku 2026 w Tarnobrzegu będzie Olga Lilien, wybitna lekarka i społeczniczka, którą los związał z Tarnobrzegiem. Nazywana była "tarnobrzeskim Judymem" i mimo, że od jej śmierci minęło już blisko 30 lat, wciąż żyje w pamięci wielu tarnobrzeżan.

"Ustanowienie Roku doktor Olgi Lilien będzie stanowiło wyraz hołdu dla jednej z najwybitniejszych postaci w historii powojennego Tarnobrzega - lekarki, społeczniczki i patriotki, której życie i działalność uosabiają wartości odwagi, humanizmu i głębokiej służby drugiemu człowiekowi. Jej niezmordowana praca,poświęcenie, gotowość niesienia pomocy o każdej porze dnia i nocy oraz zaangażowanie w sprawy osób represjonowanych przez reżim komunistyczny czynią z niej wzór postawy obywatelskiej. Będzie to również upamiętnieniem wyjątkowej bohaterki, ale także okazją do promowania uniwersalnych wartości: solidarności, wdzięczności, odwagi moralnej i służby społecznej. To również szansa na przywrócenie pamięci o ludziach, którzy ratując ją w czasie wojny okazali najwyższy wymiar człowieczeństwa" - napisano w uzasadnieniu uchwały Rady Miasta.

Decyzja w sprawie ustanowienia roku 2026 "Rokiem Olgi Lilien" zapadła jednogłośnie - podczas pierwszego głosowania radna Bożena Kapuściak pomyliła się wciskając zły przycisk na tablecie, ale choć nie zmieniało to decyzji Rady Miasta, poprosiła o reasumpcję głosowania. Tak też się stało.

O Oldze Lilien pisaliśmy na łamach "Tygodnika Nadwiślańskiego" wielokrotnie. Poniżej publikujemy tekst, który ukazał się w 2017 roku.

Lilijka

Chodziła szybko, malutka, siwa, zgarbiona. Im starsza, tym bardziej zgięta, niemal w pół. Dzieci bywają okrutne dla „inności”, ale jej to nie dotyczyło. Za dużym szacunkiem dorosłych się cieszyła, żeby nawet najgorszy łobuz pozwolił sobie na jakąś niegrzeczność w stosunku do niej.

Gdzieś pod koniec lat 70-tych kolega, sąsiad starszej pani, zabrał mnie ze sobą do jej mieszkania. Było bardzo skromne, ale z punktu widzenia 9-latków zawierało bezcenny skarb – całe roczniki bajecznie kolorowych, zagranicznych czasopism podróżniczych i przyrodniczych, głównie „National Geografic”. Wtedy, w szarej, siermiężnej rzeczywistości PRL-u były one jak przebłysk wielkiego świata. Gospodyni pozwalała nam oglądać je godzinami, tłumaczyła angielskie podpisy pod zdjęciami. Doktor Olga Lilien, przez tarnobrzeżan pieszczotliwie zwana „Lilijką”.

Urodziła się w Wigilie, 24 grudnia 1903 r. we Lwowie. Jej ojciec był jednym z najbardziej cenionych lwowskich lekarzy pediatrów. Choć rodzina miała żydowskie korzenie, była od dawien dawna zasymilowana i pod każdym względem polska. Olga po ukończeniu szkoły realnej kontynuowała naukę w Gimnazjum im. Adama Mickiewicza. A ponieważ w domu rodzinnym panował swoisty kult medycyny, po zdaniu matury została studentką Wydziału Medycznego Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie.

Nie mogła trafić lepiej, lwowska uczelnia była jedną z najlepszych w Europie. Wykładali tam m. in. profesorowie: Rudolf Weigl - wielokrotnie nominowany do nagrody Nobla wynalazca szczepionki na tyfus, Adolf Beck – pionier encefalografii, Władysław Szymonowicz – „współodkrywca” adrenaliny, Franciszek Groer i Hilary Schramm – pionierzy nowoczesnej pediatrii i chirurgii dziecięcej i wiele innych sław medycznych.

Po uzyskaniu dyplomu w 1927 r. świeżo upieczona pani doktor, jak ojciec specjalizująca się w pediatrii, otrzymała możliwość rocznego stażu w USA. Potem przyszły kolejne zaproszenia, najpierw na półtoraroczny staż w Berlinie, a następnie na roczny pobyt w słynnej Klinice Marfana w Paryżu.

Po powrocie do Polski zaczęła pracę zawodową, od razu na dwóch etatach – jako lekarka i nauczycielka higieny w Gimnazjum im. Adama Mickiewicza oraz w laboratorium bakteriologicznym Państwowego Zakładu Higieny we Lwowie. Tam zastał ją wybuch II wojny światowej.

Przedwojenny porządek runął jak domek z kart, Lwów został zajęty przez wojska sowieckie.

- We Lwowie było dużo uchodźców z zachodniej Polski. Bolszewicy wszystkich ich, Polaków i Żydów wysyłali na Syberię. Tak samo potraktowano żony polskich oficerów. Nam kazano wyrobić sobie nowe paszporty. Ponieważ rodzina miała korzenie żydowskie, chcieli nam dać hebrajskie nazwisko i wpisać narodowość żydowską. Mój ojciec odmówił. Powiedział w biurze paszportowym: „Żyłem w Polsce całe życie. Nie chce być teraz Żydem” i kazał nam wpisać w dokumenty narodowość polską.

Lwowska lekarka została „zesłana” na głęboką prowincję, w rejon Łopatynia. Tam zastał ją czerwiec 1941 r. i wybuch wojny niemiecko – sowieckiej. Udało się jej wrócić do Lwowa, jednak po wkroczeniu Niemców, jej życie zawisło na włosku.

Miała wybitnie semicki wygląd, kruczoczarne włosy i wielkie, czarne oczy. Pod okupacją hitlerowską mogło to oznaczać wyrok śmierci. I często oznaczało. Doświadczyła tego rodzina lekarki - jedna z jej sióstr została wraz z mężem osadzona w gettcie i zamordowana. Sama Olga Lilien też otarła się o śmierć. Podczas powrotu z wyprawy po żywność utknęła w zupełnie nieznanej jej miejscowości. Bojąc się godziny policyjnej, szukała noclegu. I trafiła do … biura niemieckiego urzędu pracy. Na szczęście drzwi otworzyła polska pracownica, którą w tajemnicy przenocowała ją u siebie w mieszkaniu.

Niedole okupacji sprawiły, że ojciec lekarki podupadł na zdrowiu i zmarł. Ciągłe polowania na osoby o żydowskim wyglądzie skłoniły Olgę Lilien do ucieczki.

- W styczniu 1942 r. dowiedziałam się, że Żydówka pracująca jak ja w laboratorium została zabrana przez Gestapo i zamordowana. Choć miałam w dokumentach polskie nazwisko Mazur, wiedziałam, że najlepiej byłoby opuścić jak najszybciej Lwów. Przyjaciółka rodziny Halina Ogrodzińska dała mi adres swojej kuzynki Basi Szymańskiej i powiedziała, że mogę na niej polegać. Ale najpierw pojechałam do wioski pod Warszawą, gdzie mieszkali moi krewni. Byli tam całkowicie bezpieczni, nikt nie podejrzewał, że są pochodzenia żydowskiego. Byłam tam jakiś czas, ale ich sytuacja materialna była ciężka i uznałam, że nie mogę dalej żyć kosztem innych ludzi.

Olga Lilien opuściła okolice Warszawy i przyjechała do Tarnobrzega, gdzie mieszkała polecana jej przez lwowską przyjaciółkę Barbara Szymańska.

- Basia zapytała co może dla mnie zrobić. Powiedziałam: "Może któraś z twoich ciotek potrzebuje kucharki?”. Tak trafiłam do ciotki Lilki, nauczycielki, która miała bardzo ładny dom z pięknym ogrodem niedaleko Sandomierza. Byłam tam 5 miesięcy, ale w końcu zrobiło się zbyt niebezpiecznie. Lilka była zaangażowana w tajne nauczanie języka polskiego i w konspirację. Już to stanowiło olbrzymie zagrożenie, ukrywanie mnie tylko potęgowało ryzyko. Stwierdziłam, że nikt nie powinien być zagrożony ze względu na mnie. Choć mówiła, żebym została, podziękowałam i wyjechałam do Basi i jej mamy do Tarnobrzega.

Barbara Szymańska była nauczycielką w Szkole Rolniczej w Mokrzyszowie – podtarnobrzeskiej wsi, a obecnie dzielnicy miasta. Wraz ze swoją mamą już wcześniej były zaangażowane w ukrywanie osób pochodzenia żydowskiego. Przypomnijmy, tereny przedwojennej Polski były jedynym miejscem w Europie, gdzie za ukrywanie Żydów groziła kara śmierci – zarówno dla ukrywających, jak i wszystkich, którzy wiedzieli, a nie poinformowali o tym niemieckich władz.

- Dom Basi stał się dla mnie bezpiecznym miejscem. Basia była wspaniała – dobra, bardzo zdolna i odważna. Tak samo jej mama. Miała ciężkie życie, ale mimo tego była niezwykle ciepłą osobą. Zawsze odnosiła się do ludzi z życzliwością, grzecznie, była urodzoną optymistką. I miała tę mądrość w sobie, nie taką pochodzącą z książek, ale wynikającą z serca.

Mimo życzliwości Szymańskich, Olga Lilien czuła, że jest ciężarem dla gospodarzy. Dlatego starała się sama zdobywać żywność. Jedna z takich wypraw cudem nie zakończyła się tragicznie.

- Jechałam do Warszawy, odwiedzić krewnych. Niemiecki patrol sprawdzał dokumenty. Jeden Niemiec zatrzymał mnie, popatrzył i stwierdził „Jesteś Żydowką!”. Odpowiedziałam, że to nie prawda. „Zobaczymy, zobaczymy, chodź ze mną” odpowiedział i zabrał mnie do swojego dowódcy. Tamten jak mnie zobaczył, z miejsca stwierdził „Oczywiście, że to Żydówka. Umieścić ją w getcie, tam gdzie jej miejsce”. Gdy komendant odszedł, pilnujący mnie inny Niemiec uśmiechnął się i po prostu kazał iść. To było Boże Narodzenie.

(portret Olgi Lilien autorstwa Zofii Vorzimmer)

Pobyt nowej osoby w domu Szymańskich nie pozostał niezauważony w Mokrzyszowie. Wśród tych, którzy zwrócili uwagę na pojawienie się tam Olgi Lilien był dyrektor szkoły rolniczej, Marian Połowicz.

Połowicz, lwowiak z urodzenia, był znanym przed wojną reformatorem szkolnictwa rolniczego. Mieszkał w Poznaniu, wojenne losy rzuciły go do rodzinnego Lwowa. Jednak ze względu na sowieckie represje wobec Polaków, uciekł wraz z rodziną do niemieckiej strefy okupacyjnej. Trafił w rejon Tarnobrzega, gdzie powierzono mu kierowanie Szkołą Rolniczą w Mokrzyszowie.

Szkolnictwo zawodowe było jedynym na które zezwalali niemieccy okupanci. Miało szkolić wykwalifikowanych robotników dla „Rasy Panów”. Mokrzyszowska szkoła była jednak równocześnie centrum tajnego nauczania, na jej terenie ukrywano też kilkoro Żydów.

- Byłam bez pracy. Pewnego dnia pan Połowicz, dyrektor szkoły w której uczyła Basia zagadnął mnie i zapytał czy chciałabym pracę kucharki w szkole. Oczywiście zgodziłam się z radością. Zarabiałam sześćset złotych miesięcznie, plus mieszkanie i wyżywienie.

Praca w szkole nie była do końca bezpieczna. Zdarzało się bowiem, że do placówki zaglądali Niemcy.

- Zjawili się któregoś dnia, kobieta zajmująca się zaopatrzeniem na widok mundurów dostała ataku epilepsji z przerażenia. Ale nic się nie stało, kazali sobie tylko przygotować obiad. Nawet im smakował..

Następny kontakt z okupantami był o wiele bardziej dramatyczny. Niemieccy żandarmi zorganizowali w Mokrzyszowie obławę. Szukali pochodzącego z tej wsi partyzanta. Przeszukiwali domy i budynki gospodarskie, spędzili wszystkich mieszkańców w jedno miejsce. Wśród żandarmów był znany z okrucieństwa oprawca o nazwisku Wolhman, doskonale znający język polski.

- Szukali mężczyzny, którego chcieli powiesić w Tarnobrzegu. Wypytywali o niego wszystkich po kolei. Nagle ten przesłuchujący zobaczył mnie i z miejsca zawołał „To jest Żydówka!". Sołtys Mokrzyszowa Jan Bila powiedział: „Nie, ona gotuje w szkole, jest bardzo dobrą kucharką”. Żandarm pozwolił mi odejść.Ludności wsi było około dwóch tysięcy. Wszyscy wiedzieli, że ze mną jest coś nie tak. Każdy z nich mógł sprzedać mnie Niemcom za 200 marek, bo tyle wynosiła nagroda za wydanie Żyda, ale nikt tego nie zrobił.

Gdy rok szkolny się skończył, dyrektor Połowicz załatwił Oldze Lilien pracę przy zbiorach, a później zatrudnił ją u siebie w domu jako nauczycielkę własnych dzieci. U Połowiczów doczekała końca niemieckiej okupacji.

Po wojnie Olga Lilien mogła wyjechać z Polski. Namawiała ją do tego siostra, która również ocalała i zamieszkała w USA. Oznaczałoby to karierę, dla znającej biegle pięć języków obcych stypendystki Kliniki Marfana miejsce znalazłoby się w każdym, najbardziej renomowanym szpitalu. Olga Lilien postanowiła jednak zostać. Uznała, że ma do spłacenia dług wobec lokalnej społeczności, dzięki której przeżyła.

Rzuciła się w wir pracy. Organizowała od podstaw opiekę pediatryczną, najpierw w Poradni Pediatrycznej, później w szpitalnym oddziale pediatrycznym i oddziale opieki nad matką i dzieckiem. Po godzinach, piechotą przemierzała powiat udzielając porad medycznych w okolicznych wioskach.

Sytuacja w zniszczonym wojną kraju była tragiczna. Dzieci cierpiały na anemie, niedobory żywności, wszawicę. Powszechne były zapalenia płuc, zakażenia gronkowcowe, posocznice, biegunki, choroby reumatyczne, gruźlica i zapalenia opon mózgowych. A dr. Lilien była jedynym pediatrą. Była tak zapamiętana w pracy, że nie przyszło jej nawet do głowy zamienić okupacyjnych chodaków na normalne buty.

Pomagała zresztą nie tylko dzieciom. Zaangażowała się też w pomoc medyczną dla ukrywających się w lasach „żołnierzy wyklętych” – konspiratorów z organizacji Wolność i Niezawisłość. Przy tym wszystkim znajdowała jeszcze czas na dokształcanie się, możliwe dzięki przysyłanym przez siostrę z USA najnowszym czasopismom medycznym.

W 1957 r. w proteście przeciwko wyrzuceniu z pracy za AK-owską przeszłość dyrektora szpitala Tadeusza Starostki ordynator Olga Lilien zwolniła się ze szpitala i wyjechała z Tarnobrzega. Wróciła po 2 latach, zatrudniła się w Poradni Matki i Dziecka, później jako lekarz szkolny miała pod opieką wszystkie szkoły i przedszkola w mieście. W 1968 r. została lekarzem szkolnym w tarnobrzeskim liceum. Nawet po przejściu na emeryturę służyła pomocą potrzebującym.

– Zawdzięczam jej życie syna. Dziś powikłania poszczepienne są powszechnie znane, ale kiedyś tak nie było. Syn po szczepieniu dostał wysokiej gorączki, 42 stopnie. Ani w przychodni, ani w szpitalu nie potrafiono sobie z tym poradzić. Wydawało się, że sytuacja jest beznadziejna. Wtedy przypomniałam sobie o dr. Lilien. Gdy inni lekarze bezradnie rozkładali ręce, ona pomogła, znalazła sposób – mówi dr Krystyna Szerlowska, współtwórczyni tarnobrzeskiego krwiodawstwa. – To była osoba o olbrzymiej wiedzy. A przy tym niesłychanie skromny, dobry człowiek.

Olga Lilien niemal do końca życia opiekowała się też osobami starymi, samotnymi, schorowanymi.

- Przyjaźniła się z wieloma rodzinami z Mokrzyszowa, często tu bywała. Ludzie zapraszali ją na komunie, urodziny. Była traktowana jak „swoja” – mówi Andrzej Biernat, prezes stowarzyszenia Mokrzyszów.

„Była lekarką, która całe swoje życie poświęciła pomocy chorym dzieciom../../Dla społeczeństwa Tarnobrzega i okolic pozostanie zawsze skromnym, oddanym swoim pacjentom lekarzem, którego określano „Judymem Tarnobrzega”, a dla nas lekarzy pediatrów, naszym pierwszym nauczycielem i wzorem do naśladowania” – oddała jej hołd Okręgowa Izba Lekarska w Rzeszowie.

Doktor Lilijka odeszła cicho 15 sierpnia 1996 r. Jest pochowana na tarnobrzeskim cmentarzu.

PIOTR WELANYK

Wspomnienia dr. Olgi Lilien pochodzą z wywiadu udzielonego w 1987 r. Ellen Land - Weber, autorce książki „To save a life – stores od Holocaust rescue”.

Zdjęcie doktor Olgi Lilien z córką pani Szczurowej z Mokrzyszowa, 1965 rok. – fot. archiwum Andrzeja Biernata

 

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarze (0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz


Dodaj komentarz

🙂🤣😐🙄😮🙁😥😭
😠😡🤠👍👎❤️🔥💩 Zamknij

Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu tyna.info.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz

OSTATNIE KOMENTARZE

Jak przebiega przebudowa sandomierskiej pływalni?

inwestycja za 18 baniek i najtańsza siatka na ogrodzenie

śmiech

13:16, 2025-12-30

Tarnobrzeg z uchwalonym budżetem na 2026 rok

Potrzebne to jest sprowadzenie firm, zakładów do Tarnobrzega, a nie zamykanie lub łączenie placówek oświatowych. Bez firm i miejsc pracy w tych firmach to budżet nigdy się nie zepnie. Będą firmy, będą wpływy do budżetu i nagle okaże się,ze oświata pochłania nie 44, a np 20 procent. Proste jak drut. Zaczynanie kadencji od podwyżek diet, a potem zamykanie lub ograniczanie wszystkiego, aby szukać oszczędności...Tak to każdy potrafi rządzić. O nietrafionych lub bezsensownych i drogich projektach już nie wspomnę. Moze pora zmienić podejscie i zacząć myśleć jak zwiększyć wpływy do budzetu nie poprzez ograniczanie i cięcia, ale poprzez rozwój i inwestycje, które przyczynią się do miejsc pracy itp. Jeśli ktoś mysli, że zamykając niektore placówki oswiatowe (są takie komentarze na innych portalach) lub ograniczając ich działalność wpłynie na rozwój miasta włącznie z przyrostem naturalnym (utrudniony dostęp do przedszkoli i szkół to dobiero będzie zachęta dla potencjalnych rodziców na osiedlach wiejskich, którzy i tak musza dojeżdzac do pracy wiele km poza miasto) to gratuluję wizji. Jeśli raz się coś zamknie lub ograniczy to ciężko bedzie to potem odkręcić. W nieskonczoność nie da sie ograniczać i zamykać.

Obywatel

10:00, 2025-12-30

Jak przebiega przebudowa sandomierskiej pływalni?

Niech mi pan przypomni za czyjej kadencji zaplanowano remont w takim zakresie, przeprowadził przetarg i podpisał umowę na wykonanie zadania?

anty wuefista

09:41, 2025-12-30

Rada Miasta Tarnobrzega zabrała KTS-owi 85 tys. zł

Uczcie się języka chińskiego. Niech żyją Chiny Ludowe !

Polak

09:02, 2025-12-30

0%