Do smutnego dzisiaj Rozwadowa, a jak on mówi - do najjaśniejszego miejsca swojego dzieciństwa, JAN ŚLIWIŃSKI (na zdjęciu) wraca z godną podziwu wiernością. Za każdym razem utrwala na fotografiach znikające z roku na rok ślady dawnych lat, ludzi, miejsc, zdarzeń.
Kilka lat temu wyburzono drewniany dom przy ulicy Kochanowskiego 18,w którym po tułaczce wojennej mały Jaś zamieszkał z rodzicami, braćmi i babcią. Z Rozwadowa zniknęły też ślady licznej rodziny matki - Tarczyńskich, Ciołkoszów, Drozdów - której członkowie dawno temu rozpierzchli się po świecie.
- Ale właśnie Rozwadów, a nie Rawa Ruska, w której urodziłem się w 1940 r., jest dla mnie ważną częścią mitu beztroskiego dzieciństwa, okresem najmilej wspominanym, miejscem, do którego tęsknię, często wracam pamięcią i przyjeżdżam podczas pobytów w Polsce - mówi Jan Śliwiński, malarz i dekorator teatralny, od ponad trzydziestu lat mieszkający i tworzący w Chicago, który pracował w Krakowie w okresie największej świetności Teatru Ludowego w Nowej Hucie i Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej.
Podczas wernisażu wystawy obrazów malarza z Chicago, jaki odbył się w SDK w Stalowej Woli w połowie listopada, w szczelnie wypełnionej sali wystawowej można było zaobserwować grupę nieco zagubionych, chyba nienawykłych do takiej scenerii starszych panów, którzy co chwilę podchodzili do bohatera wieczoru, oddając się wspólnie z nim nostalgicznym wspomnieniom. - Z tymi moim rozwadowskimi kolegami grałem w piłkę na szkolnym podwórku i łowiłem ryby w Sanie. Do dzisiaj nie straciliśmy kontaktu, jak pan widział, stawili się na wystawę niemal w komplecie - tłumaczy Jan Śliwiński, bardzo dumny z tego, że starzy druhowie wciąż go wspierają.
Dzieciństwo artysty skończyło się szybko, zaraz po śmierci matki w 1953 roku. Z Rozwadowa wyjechali wtedy i ojciec, i jego czterej synowie. Jaś trafił do ciotek, które los i nieubłagana logika dziejów przegnała ze Lwowa do dalekiego Wrocławia. Tam chodził do szkoły podstawowej, by w osiemnastym roku życia zdać egzamin do Liceum Sztuk Plastycznych w Krakowie, który stał się dla niego bliskim miastem na kolejne 23 lata życia.
- I chyba jest bliski do dzisiaj, przez wspomnienia, przyjaciół, pracę, atmosferę. Nawet teraz mieszkałem u syna mego dawnego, już nieżyjącego przyjaciela i mentora, wybitnego malarza, rzeźbiarza i grafika Mariana Kruczka. Pewnie pan zna jego słynne reliefy? - pyta i zaraz zaczyna opowiadać o dokonaniach swego mistrza. Z klasy Jana Śliwińskiego w Liceum Plastycznym w Krakowie wyszła cała grupa znanych twórców, m.in. wybitny fotografik Wacław Klag, mistrz filmu animowanego Jerzy Kucia, rzeźbiarka Helena Łyżwa, od lat tworzący we Francji malarz Sasza Stawiarski, a przede wszystkim aktor Jerzy Trela, słynny Gustaw-Konrad z legendarnych "Dziadów" Konrada Swinarskiego w Starym Teatrze. (Obu artystów - malarza i aktora - od blisko sześćdziesięciu lat łączy serdeczna przyjaźń. Jerzy Trela obiecał koledze przyjazd do Stalowej Woli na kolejną wystawę.)
Wszyscy spotkali się kilka lat temu w Nowohuckim Centrum Kultury na głośnej wystawie Jana Śliwińskiego "Powroty". I pewnie wspominali, jak ich kolega, przeżywający na początku kariery zawodowej kłopoty mieszkaniowo-finansowe, "waletował" na poddaszu teatru. I inne życiowe perypetie, nieobce wielu młodym krakowskim artystom... (...)
Piotr Niemiec
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz