Znakomite informacje dotarły do nas z Chin, gdzie 7 czerwca nad jeziorem Sayram zakończył się ostatni etap Gobi March, ultramaratonu, zaliczanego przez magazyn TIME do pierwszej dziesiątki najtrudniejszych zawodów sportowych na świecie.
W jedenastej już edycji tego niesamowitego wyścigu po najbardziej wietrznej pustyni świata uczestniczyło czterech Polaków: pochodzący ze Stalowej Woli Andrzej Gondek, Marek Wikiera, także związany z Podkarpaciem, oraz Marcin Żuk i Daniel Lewczuk (wszyscy na zdjęciu). Do pokonania mieli sześć etapów o długości od 25 do 68 km, przebiegających przez teren o wysokości od 471 do 2 787 metrów nad poziomem morza. Łącznie liczyły one 247 km, które należało pokonać będąc całkowicie samowystarczalnym.
Polega to na tym, że zawodnik na własnych plecach dźwiga przez cały wyścig wszystko, co mu jest potrzebne na czas biegu - od zapasu pożywienia po niezbędne środki opatrunkowe, ewentualnie zapasowe obuwie, śpiwór itp. Organizator zapewnia tylko namiot na mecie etapu i wodę, a jak potrzeba - opiekę medyczną.
Na starcie biegu stanęło 109 zawodników z 41 krajów, w tym 22 kobiety. Ma mecie zameldowało się ich 96. Byli wśród nich wszyscy Polacy, co jak najlepiej świadczy o ich przygotowaniu do wyścigu. Rewelacyjnie spisał się pochodzący ze Stalowej Woli Andrzej Gondek, który przez cały bieg dotrzymywał kroku najlepszym, by w końcowej klasyfikacji uplasować się na czwarty miejscu! Osiągnął łączny czas 30 godzin, 12 minut i 17 sekund, podczas gdy wyprzedzający go o jedno miejsce Brytyjczyk Nicholas Mead pochwalić się mógł wynikiem 30 godzin, 8 minut i 42 sekund. Jak na tę konkurencję różnice były wręcz niedostrzegalne, niemniej jednak to Mead, a nie Gondek stanął na najniższym stopniu podium. Niemniej był on najlepszym zawodnikiem w kategorii wiekowej M30. Miejsca pozostałych reprezentantów Polski też były świetne: M. Wikiera sklasyfikowany został na pozycji 14., Marcin Żuk - na 34., a zmagający się z kontuzją już od drugiego dnia biegu, Daniel Lewczuk, który w dodatku tuż przed startem przeszedł zapalenie płuc - 55.
Zwycięzcą zawodów został Hiszpan Chema Martinez z "kosmicznym" wynikiem 25:56:34, a w kategorii kobiet - Meksykanka Isis Breiter (37:02:06).
Stalowowolanin wybierał się na Gobi March z założeniem, by osiągnąć wynik nie gorszy niż na pierwszym ultramaratonie tegorocznej serii, Sahara Race, rozegranym w dniach 8-14 marca w Jordanii. - Cel minimum to ukończyć zawody. Ale chciałbym poprawić 12. miejsce z Jordanii. A może i powalczyć o coś więcej, może o pierwszą dziesiątkę... Czuję, że mogę to zrobić, chłopaki bardzo mocno mnie dopingują żebym patrzył na wynik. Będę go miał z tyłu głowy - mówił skromnie Andrzej, kiedy po 20-godzinnym locie do Pekinu udawał się na miejsce startu Gobi March. Jak dodał, w jego ocenie tylko Martinez, drugi zawodnik Sahara Race, wydawał się być poza zasięgiem. - Ale i tak postaram się dotrzymać mu kroku, przynajmniej pierwszego dnia. Jak będzie w kolejnych? Czas pokaże. Od pierwszego wspólnego biegu minęły już prawie 3 miesiące i ciężko przewidzieć scenariusz rywalizacji - nie chciał stawiać jednoznacznych obietnic znakomity polski maratończyk. Jak widać - swój plan zrealizował perfekcyjnie.
- Moja żona najpierw chciała mnie uziemić przywiązując do kaloryfera, ale gdy uświadomiła sobie, że i z takim ciężarem mógłbym pobiec w Chinach, postanowiła schować mi paszport. Obiecałem jej jednak, że wrócę cały i zdrowy- dowcipkował w dzień wylotu do Chin. Podobne założenia czynili przed startem pozostali zawodnicy: ukończyć bieg, a jak się da - wejść do czołowej trzydziestki. Ich wyniki przerosły oczekiwania. Kiedy na Sahara Race Andrzej Gondek był 12., Marek Wikiera 21., Marcin Żuk 67. a Daniel Lewczuk 89., te ich wyniki nazwano wspaniałymi. Jak nazwać te z Gobi? (...)
Jerzy Reszczyński
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz