10 lat temu tarnobrzescy kibice koszykówki przeżywali prawdziwe święto w związku z historycznym awansem Siarki do ekstraklasy. Nikt nie spodziewał się wtedy, że dekadę później klub w ogóle przestanie istnieć. O jego wzlotach i upadku rozmawiamy ze ZBIGNIEWEM PYSZNIAKIEM, twórcą największych sukcesów i wieloletnim trenerem Siarki.
- "Tarnobrzeg oszalał" - taki tytuł miał artykuł o awansie Siarki Tarnobrzeg w "Tygodniku Nadwiślańskim". Ma Pan w głowie te obrazki sprzed 10-lat na hali w Tarnobrzegu? Pobrzmiewa jeszcze gdzieś w pamięci ostatnia syrena w meczu z 28 kwietnia 2010 roku z Dąbrową Górniczą?
- Tak, tak, pamiętam to dobrze. Wspominam te wydarzenia z sympatią. W trakcie meczu było różnie, ponieważ w pewnym momencie tego spotkania przegrywaliśmy pięcioma punktami. Wtedy rzut oddał jeden z zawodników Dąbrowy i ja powiedziałem do mojego asystenta, że jak trafi , to przegramy. Na szczęście tak się nie stało.
- Wydarzenia sprzed 10 lat będą dla Pana miłymi wspomnieniami?
- To wszystko na pewno zostanie w pamięci: ta atmosfera, pełna hala kibiców, gdzie wszyscy: prezydent, działacze, fani po triumfie skakali do góry z radości. Lecz trzeba być w tym wszystkim konsekwentnym. Była euforia i może niektórzy myśleli, że da się wszystko zrobić za złotówkę. Wiele lat pracowałem w tym klubie. Zarówno jako prezes, trener, a także menedżer. Śmieję się, że jedynie hali nie sprzątałem. Poza tym zajmowałem się wszystkim. Jeśli ktoś nie potrafi tego docenić...
Czytaj w papierowym
i elektronicznym wydaniu "TN".
KUP e-TN:
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz