Jeszcze nie tak dawno o karierze pilota mogli marzyć tylko ludzie obdarzeni ponadprzeciętnym zdrowiem. Starsi lotnicy pamiętają, jakim wyczynem było pomyślne przejście badań lotniczo-lekarskich. Bez nich można było co najwyżej sklejać modele, a samoloty i szybowce oglądać od dołu, z ziemi.
Podczas niedawnych Szybowcowych Mistrzostw Polski odbywających się w Stalowej Woli, tylko niektórzy obserwatorzy i kibice zauważyli kręcącego się obok jednego z 80 czekających na start szybowców mężczyznę na wózku. Mało kto zauważył moment, w którym z wózka inwalidzkiego przesiada się on do kabiny szybowca i... leci.
Tym pilotem był, reprezentujący barwy Aeroklubu Warszawskiego Adam Czeladzki (na zdjęciu), latający na specjalnie dla niego przystosowanym 18-metrowym szybowcu Discus 2cT.
Adam w połowie sierpnia 2009 roku, podczas zawodów szybowcowych w Lisich Ką-tach pod Grudziądzem, miał groźny wypadek. Podczas lądowania, kiedy przekraczał metę z szybkością około 157 km na godzinę, rozbił się. Doznał złamania kręgosłupa. Skutek - niedowład nóg. Dla wielu jest to równoznaczne ze skazaniem na dożywotnie przykucie do wózka. Z rezygnacją z marzeń o uprawianiu swej życiowej pasji. Ale - nie dla niego, który swą drogę do lotnictwa określa lapidarnie: - Na początku latałem na motolotni, a potem na szybowcach. I tak mi zostało do dziś. A, no i jeszcze miałem wypadek i od tej pory latam jako niepełnosprawny.
Już w niecały rok później, 5 sierpnia 2010 r. "stanął" na... starcie Szybowcowych Mistrzostw Polski, by jak równy z równym walczyć z kolegami. Tyle, że jego Discus 2cT, kupiony za pieniądze z odszkodowania, musiał zostać specjalnie przystosowany dla niego. Napędy orczyka, czyli steru kierunku, są w tradycyjnych szybowcach i większości samolotów nożne. W jego szybowcu musiały być przekonstruowane i przerobione, otrzymać stosowne certyfikaty. To sporo kosztowało.
Trzeba było jeszcze nauczyć się sterować przebudowanym szybowcem, a jednocześnie - prowadzić intensywną rehabilitację. I zawalczyć ze strachem, jaki towarzyszył pierwszemu lotowi na lotnisku, na którym rok wcześniej miał wypadek. Choć samego zderzenia z ziemią nie zapamiętał, to wyobraźnia kazała mu uruchomić "myślówę", co mogłoby się zdarzyć. Przecież ucząc się latać na swoim nowym szybowcu nie miał szans na odbycie lotów kontrolnych z instruktorem w kabinie obok. Pokonał słabość, pokonał i strach.
- Cały czas walczę o jak najpełniejszy powrót do zdrowia, ale sensem mego życia jest latanie. Ono wyznacza pozostałe cele i daje mi siłę do działań - tłumaczy.
W 2011 r., podczas niezwykłych zawodów On Line Contess w Gariep Dam, w samym sercu Republiki Południowej Afryki, odczuł smak wielkiej satysfakcji. Był jednym z tych, którzy rzucili wyzwanie aktualnemu rekordowi świata ustanowionemu przez Helmuta Fischera w 1995 r. - Żeby zaistnieć w OLC, trzeba przelecieć ponad 6000 kilometrów, i to w 6 lotach, ze średnią prędkością ponad 110 km na godzinę - mówi. On leciał pod południowoafrykańskim słońcem prawie 10 godzin, przelatując 1068 km wyłącznie z wykorzystaniem sił natury. I to na szybowcu o dwie klasy gorszym od tych, którymi latali rywale. Przed nim w całej historii polskiego lotnictwa udało się dokonać takiego wyczynu zaledwie 7 osobom. On, niepełnosprawny, pokonał taką trasę aż cztery razy. Dało mu to pierwsze miejsce w rankingach prowadzonych w Południowej Afryce i 8. na świecie. Jako członek grupy pasjonatów szybownictwa na stronie internetowej www.4gliders.pl relacjonuje swoje lotnicze wyprawy do Gariep Dam.
II Szybowcowe Mistrzostwa Polski w klasie 15 m rozegrane w maju 2012 r. na podstalowowolskim lotnisku Turbia ukończył na miejscu czwartym, pozostawiając za sobą... 49 pełnosprawnych konkurentów. Do podium zabrakło mu zaledwie 13 punktów. W tegorocznych majowych mistrzostwach, ale już w klasie otwartej, znacznie trudniejszej, zajął 15 miejsce na 32 startujących. (...)
Jerzy Reszczyński
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz