Zamknij

Wojewoda, co marszałka woził. Tarnobrzeżanin opowiada niezwykłą historię swojego dziadka

06:45, 11.11.2022 StaszewskiR Aktualizacja: 08:41, 11.11.2022
Skomentuj

W pociągach spędził więcej niż pół życia. Kiedy przeniesiony został na kolejową emeryturę, ani na chwilę nie pogodził się z myślą, że nie wróci już do pracy. Kilka dni później wyszedł na tory i rzucił się pod nadjeżdżający skład. Tak zginął człowiek, który znał osobiście niemal wszystkich najważniejszych dygnitarzy II RP. Nazywał się Paweł Wojewoda i przez wiele lat to on właśnie zawiadywał specjalnym wagonem Józefa Piłsudskiego. Towarzyszył marszałkowi w większości jego podróży.

W tarnobrzeskim mieszkaniu Andrzeja Wilczyńskiego, siedzimy wśród stosów rodzinnych pamiątek, starych dokumentów, archiwalnych zdjęć, uporządkowanych i starannie ułożonych, tak, by od razu można było znaleźć to, co akurat potrzebne. Gospodarz potrafi opowiadać godzinami. O żeglarstwie, o rybach, o swojej długiej służbie w Wydziale Ruchu Drogowego Komendy Stołecznej, gdzie zajmował się m.in. technicznym zabezpieczaniem pielgrzymek Jana Pawła II do Polski. Najchętniej jednak wraca do czasów bardziej odległych - wspomnień o ojcu, który w czasie ostatniej wojny przemierzył w żołnierskim mundurze pół Europy i o dziadku, o którym Sławoj-Składkowski żartobliwie mawiał, że "spośród wszystkich wojewodów, ten był zawsze najbliższy marszałkowi Piłsudskiemu".

Prezent od premiera

Składkowski - ostatni przedwojenny premier Polski, nazywany przez Cata-Mackiewicza wachmistrzem Soroką przy osobie Komendanta, jako szef rządu nie zaskarbił sobie społecznego uznania. Zarzucano mu powszechnie karykaturalny wręcz biurokratyzm i nadmierne zaabsorbowanie sprawami, które winny być domeną urzędników znacznie niższej rangi. Sztandarowym tego przykładem była kwestia słynnych "sławojek", które premier nakazał masowo budować na wsiach w celu poprawy higieny i zdrowotności chłopstwa. Podczas licznych podróży po kraju sam osobiście dokonywał potem sanitarnych kontroli ustępów, przez co złośliwcy ochrzcili go "Piotrem Wielkim w klozetowej skali". Przywołany wcześniej Cat-Mackiewicz pisał: "Istotnie, gdy cała Europa budowała schrony, Składkowski wiercił dziury w płotach, domagając się by Polska miała płoty z drutu, lub żeby chłopi bielili swe chaty. Nawet w tragicznym odwrocie z Polski (we wrześniu 1939 roku), sam premier spisywał protokoły za niechlujnie utrzymane śmietniki."

Ten sam autor przyznaje jednak, że była pewna dziedzina w której Sławoj zasłużył sobie na poczesne miejsce wśród najlepszych. Cokolwiek mówić by można o politycznej nieudolności premiera, kolejne pokolenia z zachwytem czytają jego pamiętnikarskie zapiski, odmalowujące w najdrobniejszych szczegółach i do tego wspaniałą polszczyzną kulisy funkcjonowania obozu sanacyjnego.

W 1936 roku Składkowski wydał "Strzępy meldunków" - wspomnienia ze swoich spotkań i kontaktów z marszałkiem Piłsudskim. Na kartach książki kilkakrotnie pojawia się nazwisko Pawła Wojewody. Stary kolejarz otrzymał jeden egzemplarz książki z odręczną dedykacją premiera, który konwojenta salonki szefa państwa darzył zawsze szczerą sympatią.

Nieodstępny

Wśród fotografii zamieszczonych na kartach wspomnień Składkowskiego, znajduje się zdjęcie z 1932 roku, przedstawiające scenę powitania Piłsudskiego na dworcu głównym w Warszawie, po jednym z jego zagranicznych wojaży. Na peronie stoją m.in. marszałek senatu Julian Szymański, zasłaniający się kapeluszem minister Józef Beck, oraz oddający honory konduktor Paweł Wojewoda z charakterystycznym sumiastym wąsem.

- Takie wąsy nosił od wczesnej młodości - mówi Andrzej Wilczyński i pokazuje fotografię dziadka w mundurze carskiego żołnierza, wykonaną tuż po wojnie rosyjsko-japońskiej. Dwudziestoletni niespełna wojak, z szablą u boku, pozuje przed obiektywem w towarzystwie nieznanego z nazwiska kolegi.

W zbiorach Andrzeja Wilczyńskiego takich przedwojennych pamiątek jest całe mnóstwo. Przetrwały okupację dzięki temu, że dziadek ukrył je starannie w piwnicy. Dziś pozwalają prześledzić dość dokładnie to co robił i gdzie bywał służbowo Paweł Wojewoda. Zdjęcia z Rzymu, Paryża i wielu innych miast Europy, wymieszane są z dokumentami, legitymacjami i innymi urzędowymi pismami, często sprzed prawie stu lat.

Wnuk kolejarza wynotowuje również znalezione w najróżniejszych historycznych źródłach wzmianki o swoim przodku.

W "Strzępach meldunków" wyszukał informację o tym, że dziadek opiekował się Piłsudskim podczas jednej z podróży marszałka. Było to w lutym 1935 roku. Schorowany już mocno Piłsudski pojechał do Wilna na pogrzeb swojej starszej siostry Zofii Kadenacowej, żony doktora Bolesława Kadenacego. Sam zmarł trzy miesiące później.

- Kiedy ogląda się ten archiwalny film, na którym pokazane jest, jak przewożą trumnę marszałka z Warszawy do Krakowa, to i tam zobaczyć można przez moment mojego dziadka towarzyszącego Piłsudskiemu w jego ostatniej drodze - mówi A. Wilczyński.

Nowi panowie

Paweł Wojewoda urodził się 5 maja 1882 roku w Lisnej koło Skierniewic. Ożeniony był z rodowitą warszawianką Anną z Kozłowskich (1891-1968). Młodzi małżonkowie mieszkali w stolicy. Tam również w 1940 roku urodził się ich wnuk Andrzej Wilczyński, którego ojciec - Michał, rodem z Szewnej pod Ostrowcem, jeszcze przed wojną poznał córkę Wojewodów.

Był koniec stycznia 1945 roku, gdy w świeżo wyswobodzonej od Niemców Warszawie, zrujnowanej i przypominającej ogromne pogorzelisko, rodzina kolejarza, który woził Piłsudskiego, rozpoczęła nowe życie.

- Dziadek dostał mieszkanie w suterenie domu przy ulicy Żelaznej 18 - wspomina A. Wilczyński - Ten budynek stoi do dziś. Wtedy wszyscy gnieździliśmy się w ciasnej klitce. Niemal każdego dnia zaglądali na Żelazną różni krewni i znajomi. Bywało, że po kilkanaście osób spało nocami pokotem na podłodze.

Paweł Wojewoda wrócił do dawnego zajęcia. W Polsce zaczynała urządzać się ludowa władza. Potrzebowali kolejarzy, zwłaszcza wypróbowanych, z doświadczeniem. Peerelowscy notable też musieli podróżować. Ten, który jeszcze parę lat wcześniej opiekował się salonką sanacyjnych polityków, teraz woził w niej Józefa Cyrankiewicza. Na zdjęciu z 1947 roku, wykonanym w Pradze, ustawieni przed wagonem stoją pracownicy kolei, którzy obsługiwali wizytę komunistycznego premiera w Czechosłowacji.

- To cały sztab ludzi, którzy byli do dyspozycji jednej osoby - mówi A. Wilczyński - W II RP takie oficjalne podróże najwyższych dygnitarzy miały jednak znacznie skromniejszą oprawę.

Ostatni rozdział

Pan Andrzej dobrze pamięta dziadka. Pamięta nawet ze szczegółami, jak będąc sześcioletnim chłopakiem, towarzyszył mu w niezwykłej wyprawie koleją po zniszczonym jeszcze wojną kraju.

- To był 1946 rok - wspomina - Do Polski przyjechała jakaś ważna delegacja szwedzkiego Czerwonego Krzyża. Chcieli dotrzeć do różnych miast, by naocznie przekonać się jak wyglądają pookupacyjne realia. Wszędzie jeździli pociągiem, w specjalnym wagonie, którego kierownikiem był dziadek. Szwedzi potrzebowali bardzo niewiele miejsca i dziadkowi udało się załatwić nam możliwość wycieczki.

Wiosną 1950 roku władze kolei przeniosły Pawła Wojewodę na emeryturę. Zasłużoną. Miał wtedy 68 lat i ogromny staż służby. Ciągle jednak czuł się w pełni na siłach i nie mógł zrozumieć, dlaczego niby miałby nagle przestać zajmować się tym, co nadawało sens jego życiu. To tak, jakby nagle człowiek przestał czuć się potrzebnym.

- Bawiliśmy się kolegami na podwórzu domu przy Żelaznej, gdy nagle od strony biegnących w pobliżu torów ktoś zaczął krzyczeć, że jest wypadek, że jakiś kolejarz rzucił się pod pociąg. Pobiegłem tam. To był dziadek. Popełnił samobójstwo - opowiada A. Wilczyński.

Desperacki czyn Pawła Wojewody wywołał całkiem nieprzewidziane skutki. Jego wnuk zapamiętał, że władze odmawiały przez pewien czas wydania ciała. Problem polegał na tym, że pociąg pod którym zginął kolejarz, wywoził gruz i ziemię z placu budowy Pałacu Kultury. Być może w tamtych chorych czasach, gdy apogeum osiągała stalinizacja kraju, ktoś uznał, że sanacyjny kolejarz celowo próbował dokonać aktu sabotażu?

Dopiero po kilku dniach odbył się pogrzeb Pawła Wojewody. Spoczął na Cmentarzu Wolskim w Warszawie.

Rafał Staszewski

Tekst został opublikowany przed dziewięcioma laty na łamach "Tygodnika Nadwiślańskiego"

Fot. arch.

Paweł Wojewoda na bocznicy dworca w Paryżu.

(StaszewskiR)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%