(Tekst ukazał się w świątecznym wydaniu "Tygodnika Nadwiślańskiego" w 2019 roku.)
[FOTORELACJA]8304[/FOTORELACJA]
V 1 była „latającą bombą” z napędem odrzutowym, V 2, pierwszą prawdziwą rakietą balistyczną. Obie służyły do rażenia przeciwnika na duże odległości (V 1 do 240, V 2 do 380 km). Szczególnie ta druga broń była rewolucyjna, a ówczesna technika wojenna nie znała żadnych sposobów obrony przed nią. Rakieta, w czasie prób, jako pierwszy obiekt w historii ludzkości weszła w przestrzeń kosmiczną. Dla Niemców oba typy pocisków miały być Wunderwaffe – cudowną bronią, która odmieni losy wojny. Nie stało się tak m.in. dzięki polskiemu wywiadowi.
Pierwsze próby rakietowe przeprowadzano w Peenemünde na wyspie Uznam na Bałtyku. Tam też powstał wielki ośrodek badawczy broni rakietowej. W lutym 1943 r. na ślad działalności Niemców wpadł wywiad Armii Krajowej. Powiadomieni że w tym miejscu hitlerowcy testują nową broń Brytyjczycy początkowo zignorowali odkrycie. W końcu jednak, po wielu alarmujących raportach Polaków, zbombardowali ośrodek.
[FOTORELACJA]8304[/FOTORELACJA]
Wywiad AK zapłacił za sukces olbrzymią cenę. Zginęło wielu konspiratorów, część struktur wywiadowczych została sparaliżowana przez kontrakcję Abwehry i Gestapo. Ośrodek został jednak zniszczony.
TAJNE W TAJNYM
Po nalocie Niemcy postanowili przenieść testy rakiet poza zasięg alianckiego lotnictwa. Wybór padł na Podkarpacie. W okolicach Dębicy i Kolbuszowej istniał od 1940 r. poligon SS. Niemcy utworzyli tam też obóz w Pustkowie.
Jego więźniami byli jeńcy radzieccy, których 10 tys. Niemcy po prostu zagłodzili, Żydzi i Polacy. Do Pustkowa trafiło m.in. wielu tarnobrzeżan, członków rodzin „Jędrusiów” i osób podejrzewanych o współpracę z konspiracją.
Na potrzeby poligonu wysiedlono wiele okolicznych wiosek. Jedną z nich była Blizna. To tam Niemcy postanowili stworzyć bazę rakietową.
– To była wioska otoczona z każdej strony gęstym lasem. Niemcy wysiedlili wszystkich mieszkańców, a domy spalili. Wejście na ten teren groziło śmiercią – opowiada Michał Mycek, dziś mieszkaniec Tarnobrzega, a w 1943 r. 11-letni mieszkaniec wsi Niwiska niedaleko Kolbuszowej.
Szykując się do prowadzenia testów broni rakietowej, Niemcy zbudowali w Bliźnie wielką halę montażową, platformę startową dla rakiet V 2 i rampę dla latających bomb V 1. Do wsi prowadziła linia kolejowa. Powstały też różnego rodzaju strażnice, umocnienia, a cały teren ogrodzono drutami kolczastymi. Ośrodek rakietowy był tak utajniony, że nawet SS-mani pilnujący obozu w Pustkowie i reszty poligonu, nie mieli tam wstępu.
– Po całym terenie krążyły patrole z psami. Wewnątrz drutów była to straż ośrodka, na zewnątrz SS-mani i Ukraińcy w niemieckiej służbie. Każdy, kto się pojawił w okolicy, był dokładnie sprawdzany. Z pobliskiego tartaku dostarczano drewno do Pustkowa. W jednym miejscu droga wiodła tuż koło ośrodka rakietowego. Niemcy formowali konwój liczący ok. 40 furmanek i pilnowali go. Gdy kawalkada przejeżdżała koło Blizny, kazali odwracać głowy w drugą stronę. Za zlekceważenie tego polecenia, w najlepszym razie można było zostać dotkliwie pobitym. Wiem, bo czasami zastępowałem ojca jako woźnica – opowiada M. Mycek.
SZTUCZNA WIEŚ
W samej Bliźnie wprowadzono niezwykły kamuflaż – spalona wcześniej wieś, powstała na nowo.
– Najdziwniejsze było, że Niemcy odbudowali Bliznę. Postawili chałupy, stodoły, inne budynki gospodarcze, wszystko z dykty. Na płotach wisiały garnki, na sznurach suszyła się bielizna, w ogórkach kwitły sztuczne kwiaty. Nawet zwierzęta były, ale nie prawdziwe, tylko zrobione z gipsu. Tak samo jak siedzący przed domami gospodarze – opowiada M. Mycek.
Działania Niemców nie uszły uwadze polskiego ruchu oporu. Wywiad Armii Krajowej zainteresował się poczynaniami okupanta. Miejscowa konspiracja próbowała rozpoznać teren poligonu.
– Wujek mojej żony był jednym z żołnierzy, którzy rozpoznawali Bliznę. Pracował jako konserwator urządzeń telefonicznych. Partyzanci specjalnie uszkadzali linię w pobliżu, a on przyjeżdżał i naprawiał. Przy okazji wchodził na słupy i z góry obserwował teren. Niestety, któregoś dnia przy takiej akcji szczęście go opuściło. Gdy siedział na słupie i ołówkiem szkicował teren na kartce papieru, wypatrzyli go strażnicy. Natychmiast podjechał samochód z Niemcami, zabrali go. Już nigdy go nie zobaczyliśmy, nie wiemy nawet, gdzie go zamęczono. Nazywał się Piotr Czaja – wspomina Michał Mycek.
OGIEŃ, DYM I HUK
Jesienią 1943 r. poligon rakietowy był gotowy. 5 listopada wystrzelono pierwszą rakietę V 2. Test się nie udał, pocisk spadł kilka kilometrów dalej, niedaleko wsi Niwiska. Świadkiem tego był Michał Mycek.
– Pamiętam, jak pierwszy raz zobaczyłem start. Byłem za domem. Najpierw usłyszałem huk, jakby serię gromów, potem nad lasem pojawił się warkocz dymu i ognia. Przestraszyłem się. To „coś”, potem dopiero dowiedziałem się, że to była rakieta, spadło w Niwiskach, w lesie – opowiada tarnobrzeżanin.
Na miejscu upadku rakiety natychmiast zjawili się Niemcy, którzy skrzętnie wyzbierali wszystkie części. Potem testy stały się tak częste, że spowszedniały mieszkańcom.
– Dużo tego latało, część spadała w okolicy Niwisk. Najgorsze były te, które wybuchały w powietrzu. Te blachy z których je budowano, rozrywały się na kawałeczki i cięły wszystko. Do dziś pamiętam ten gwizd. W takich momentach najbezpieczniej było schronić się pod drzewem – wspomina M. Mycek.
Po upadku rakiet z ładunkiem bojowym, albo dużą ilością paliwa rakietowego, powstawały olbrzymie kratery. Leje miały 20-50 metrów średnicy, a ich głębokość sięgała kilkunastu metrów.
– W takim dole zmieściłby się blok mieszkalny. Kratery szybko podchodziły wodą i mieliśmy gdzie się kąpać. Sam się w takim nauczyłem pływać – wspomina M. Mycek.
Siła wybuchów bojowych rakiet była tak olbrzymia, że w odległej o 18 km Kolbuszowej pękały szyby. Większość rakiet wystrzeliwanych z Blizny nie miała jednak ładunków bojowych. Niektóre po upadku rozpadały się na całkiem spore kawałki. Niemcy skrzętnie zbierali wszystkie pozostałości, ale zdarzało się, że mieszkańcy byli szybsi.
– Wiadomo jak to jest na wsi, wszystko się przyda. Ludzie robili z tego duraluminium sztućce, grzebienie, ale najbardziej pożądane były duże fragmenty korpusu rakiety. Bo z nich gospodarze robili zbiorniki do aparatury bimbrowniczej. Podobno nadawały się idealnie, choć były nitowane, wyróżniały się szczelnością – opowiada M. Mycek.
Zbieranie szczątków rakiet było skrajnie niebezpieczne. Niemcy karali to śmiercią. Gospodarzom szybko przybyła też konkurencja – szczątki „latających torped” jak je wówczas nazywano, zaczęli zbierać konspiratorzy z Armii Krajowej.
PAN NAD LASAMI
Jednym z nielicznych Polaków, którzy mieli wstęp praktycznie na cały teren poligonu (choć nie do ośrodka rakietowego), był przedwojenny zarządca tamtejszych lasów Henryk Augustynowicz, ojciec znanego dziś tarnobrzeskiego lekarza, Stanisława Augustynowicza.
Był „za pan brat” z dowództwem poligonu i miejscowymi władzami, organizował polowania dla odwiedzających Bliznę dostojników hitlerowskich. A tych nie brakowało – m.in. wielokrotnie bywał tu reischsführer Heinrich Himmler, druga osoba po Hitlerze w III Rzeszy (według niepotwierdzonych oficjalnie informacji, również Adolf Hitler obserwował testy Wunderwaffe na Podkarpaciu).
– Pan Augustynowicz dbał, by Niemcy wyjeżdżali stąd zadowoleni. Polowania zawsze się udawały, bo bardzo często zwierzynę łapano wcześniej i wypuszczano wprost pod lufy niemieckich dostojników, albo nawet przywiązywano do drzew, żeby strzał był pewny. Dlatego tak go cenili – opowiada M. Mycek.
Niemcy chwalący „dobrego Polaka” nie wiedzieli jednego – Henryk Augustynowicz, pseudonim „Rafał”, był głęboko zakonspirowanym żołnierzem Armii Krajowej. To on był jedną z kluczowych postaci akcji rozpracowywania niemieckiego poligonu w Bliźnie. Nie tylko zbierał informacje, ale też to właśnie do niego dostarczano zdobyte części rakiet.
„Informacje i części pocisków przesyłałem do Kolbuszowej. Kurierami byli ksiądz Jan Kurek, dla którego udało mi się wyjednać zezwolenie na przyjazd raz w tygodniu na tereny wysiedlone i odprawianie mszy św. w nie obsługiwanym kościele w Niwiskach i porucznik Eugeniusz Letkiewicz, ukrywający się u mnie w charakterze sekretarza. Po każdym wybuchu zgłaszali się do mnie robotnicy, najbardziej zaufani, i dostarczali części, które zdążyli zawsze zebrać w pewnej ilości, zanim przyjechali Niemcy. Największa liczba pocisków, bez przesady 90 procent, spadła na terenie Niwisk i nieomal z każdego wybuchu wędrowały cząstki do Kolbuszowej” – relacjonował H. Augustynowicz po wojnie (Michał Wojewódzki „Akcja V1, V2”).
Praca bohaterskiego zarządcy była tym niebezpieczniejsza, że kilkadziesiąt metrów od jego siedziby stacjonował oddział Waffen SS. Niemcy bardzo często odwiedzali dom zarządcy, korzystali bowiem z jego centrali telefonicznej, podpiętej do niemieckiej sieci łącznościowej. Miało to jeden plus – konspiratorzy z AK podsłuchiwali dzięki temu niemieckie rozmowy.
Raporty z Podkarpacia zaalarmowały najwyższe dowództwo Armii Krajowej. W rejon działania bazy rakietowej wysłano kadrowych oficerów wywiadu, a także współpracujących z AK, naukowców.
– Przyjeżdżali tacy różni z Warszawy. Pan Augustynowicz zatrudniał ich jako robotników leśnych, głównie w leśnictwach położonych najbliżej poligonu. Wyrabiał im papiery i szli „pracować” do lasu. O cięciu drzewa pojęcia to oni nie mieli, ale tam wszyscy byli w konspiracji, więc nikt się tym nie przejmował – opowiada M. Mycek.
Henryk Augustynowicz sporządził plany poligonu, dostarczył też dowództwu zdobyte niemieckie mapy. Jego działalności wywiadowczej Niemcy nigdy nie wykryli. Jednak i on, i jego rodzina zapłacili wysoką cenę za patriotyzm. W 1944 roku, niedługo przed nadejściem frontu, cała rodzina Augustynowiczów, łącznie z małymi dziećmi, została aresztowana i wywieziona do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück. Wiosną 1945 roku, po wyzwoleniu obozu, w stanie skrajnego wycieńczenia i zagłodzenia, dzięki pomocy Czerwonego Krzyża trafili do Szwecji. Stamtąd, po wyleczeniu powrócili do Polski.
OD V 2 DO SANEPIDU
Sędziwi tarnobrzeżanie mogą pamiętać starszego, wysokiego mężczyznę, inżyniera Tadeusza Kordzika. W latach 60. i 70. był najpierw inspektorem, potem szefem tarnobrzeskiego Sanepidu. Zapamiętano go jako rygorystycznego, bardzo zaangażowany w pracę urzędnika mówiącego z lekkim wschodnim akcentem. Mało kto wiedział, że w czasie wojny był on jednym z bohaterów najbardziej spektakularnej akcji polskiego wywiadu – zdobycia kompletnej rakiety V 2.
Testujący w Bliźnie rakiety Niemcy długo nie mogli do końca opanować nakierowywania ich na cel. Dlatego też niektóre pociski spadały zaraz po starcie, a inne leciały w nieoczekiwanym kierunku. Jedna z nich spadła w Tarnobrzegu, kolejny pocisk doleciał do podsandomierskiego Mokoszyna. W końcu jednak testy zaczęły przynosić rezultaty. Wówczas Niemcy jako cel wybrali tereny obok miejscowości Sarnaki na Mazowszu, nad brzegiem Bugu, odległe od Blizny o ok. 250 km. Powstała tam filia poligonu rakietowego. Polski wywiad szybko wykrył to miejsce.
W kwietniu 1944 roku pierwsza rakieta V 2 spadła nad Bugiem. Do końca maja takich prób odnotowano już 60. Rozpoczęła się kolejna odsłona „Akcji V”.
Wiosną 1944 roku Tadeusz Kordzik, ukrywający swoją tożsamość pod nazwiskiem Pawłowicz, pracował w browarze w Sarnakach. Tylko nieliczni wiedzieli, że cichy inspektor jest jedną z najważniejszych osób w tutejszych strukturach wywiadu AK.
„Tadeusz Kordzik, pracując w sarnackim browarze miał doskonały punkt obserwacyjny. Z okien browaru widział jak na dłoni szkołę, podwórze szkolne, a nawet mógł słyszeć rozmowy. Stwierdził, że Niemcy mają samochodową radiostację. Po paru dniach ustalił, że codziennie, między godz. 9-10 ktoś woła do telefonu „Krakau, Krakau, hier Sarnaki”, po czym następują jakieś niezrozumiałe wyrazy, widocznie szyfr. Po kilku dniach od przybycia Niemców, nastąpił pierwszy wybuch. Pocisk rozerwał się wysoko, część odłamków spadła w polu, poza browarem i młynem. „Pawłowicz” pobiegł tam, zobaczył kawałki blachy aluminiowej, grube kłapcie szklanej waty i części jak gdyby jakiejś maszyny, małe płytki ebonitowe i ołowiane. Zebrał trochę tych części przed przybyciem Niemców” – zanotował podpułkownik Zygmunt Niepokój „Norwid”, jeden z dowódców AK w tamtym regionie.
T. Kordzik, prowadząc dalszą obserwację, rozpracował schemat zachowania Niemców i sposób ich reagowania. Dzięki temu polski wywiad niemal równocześnie z Niemcami wiedział, że próba rakietowa jest w trakcie.
Świetna koordynacja działań, lepsza znajomość terenu i rozstawienie nad brzegiem Bugu partyzanckich czujek sprawiły, że akowcy bardzo często docierali na miejsce upadku rakiet przed Niemcami. Zdobyte fragmenty rakiet trafiały do mieszkania Tadeusza Kordzika lub do lokalu jego brata Mariana, szefa wywiadu AK w Sarnakach.
Działalność grupy wywiadowczej z Sarnak była owocna. T. Kordzik zdobył wiele kluczowych części V 2, w tym żyroskop i elementy radiowej aparatury sterującej. Części szybko przekazywano do Warszawy, gdzie zajmowali się nimi współpracujący z AK naukowcy.
RAKIETA NA ZAMÓWIENIE
Informacje o testach rakietowych prowadzonych przez Niemców wywiad AK przekazywał Brytyjczykom. Wraz z nimi dostarczano wyniki badań prowadzonych nad zdobytymi elementami przez polskich naukowców. Początkowo traktowano, szczególnie te ostatnie, z dużą rezerwą. Większość naukowych doradców premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchilla uznała bowiem istnienie niemieckich rakiet balistycznych o kilkusetkilometrowym zasięgu za fizycznie niemożliwe. W końcu jednak musieli uwierzyć. Wtedy zaczęto domagać się od Polaków jak największej ilości informacji, a najlepiej… zdobycia kompletnej rakiety.
Wśród branych poważnie pod uwagę wariantów był wielki atak oddziałów partyzanckich na poligon w Bliźnie. Okazało się to jednak niepotrzebne, bo w maju 1944 roku wywiad AK zdobył praktycznie kompletną rakietę. Niemiecki pocisk zarył się w mulisty brzeg Bugu. Mimo że rakieta miała ponad 14 metrów długości, 1,65 m średnicy, 3,5 m rozpiętości i ważyła prawie 13 ton, patrol AK, który pojawił się na miejscu przed Niemcami, zdołał zepchnąć ją do rzeki, a wystające kawałki zamaskować wikliną.
Po pewnym czasie na miejsce przerzucono z Warszawy zespół specjalistów, którzy wraz z miejscowymi oddziałami wydobyli pocisk, a następnie rozmontowali go i w kawałkach przewieźli do Warszawy. Jednym z koordynatorów akcji był T. Kordzik.
W stolicy rakieta została dokładnie pomierzona, sfotografowana i zbadana. Polscy naukowcy rozpracowali praktycznie wszystkie podzespoły rakiety. W lipcu 1944 roku kluczowe systemy rakiety zostały przetransportowane najpierw do Włoch, a potem do Wielkiej Brytanii samolotem, który wylądował niedaleko Tarnowa. Wraz z nimi do Anglii poleciały wyniki badań polskich naukowców.
PARTYZANCKA REDUTA
W pierwszych dniach lipca 1944 roku, wobec zbliżającego się frontu, Niemcy zaczęli likwidować poligon w Bliźnie. Gdy rozpoczęło się wysadzanie obiektów, oddziały partyzanckie AK dokonały spektakularnego ataku na bazę rakietową. Oddział Antoniego Rusina „Rusala” wyparł Niemców z terenu bazy. Polacy rozminowali budynki, zabezpieczyli części rakiet, dokumenty i wiele cennego materiału wywiadowczego. Front posuwał się jednak wolniej niż przypuszczano i Niemcy spróbowali odzyskać Bliznę. Ich ataki zostały jednak odparte i partyzanci utrzymali teren poligonu aż do 20 lipca. Dopiero ściągnięcie przez Niemców jednostki pancernej zmusiło oddziały AK do chwilowego wycofania się. Zanim jednak okupanci przystąpili do niszczenia bazy, kontratak kilku oddziałów AK znów wyparł ich z Blizny. 1 sierpnia teren poligonu przekazano nadciągającym wojskom radzieckim.
Alianci wykorzystali informacje zdobyte przez polski wywiad. Ich lotnictwo przeprowadziło szereg nalotów na obiekty, zidentyfikowane dzięki Polakom jako wyrzutnie V 1 i V 2, zanim jeszcze Niemcy zastosowali rakiety bojowo. Dzięki temu zlikwidowano dużą część potencjału niemieckich wojsk rakietowych. Niemcy, gdy już użyli bojowo rakiet, musieli wystrzeliwać je z prowizorycznych wyrzutni, co wpłynęło na celność ostrzału.
LONDYN W OGNIU
We wrześniu 1944 r. zaczął się ostrzał Londynu za pomocą V1 i V2. Drugim miastem atakowanym rakietami była zajęta przez Aliantów Antwerpia. W sumie, do 27 marca 1945 roku, Niemcy odpalili 5,5 tys. rakiet V 2 i blisko 21 tys. latających bomb V 1. Szczególnie V 2 okazały się groźne, a zniszczenia przez nie spowodowane, bardzo dotkliwe.
Walkę z rakietami V 1 i V 2 polski wywiad toczył nie tylko na terenie okupowanej Polski. W 1944 r. Polacy zrzucili w północnej Francji „cichociemnego”, kapitana Władysława Ważnego, pseudonim „Tygrys”. Zorganizował on siatkę szpiegowską zajmującą się wyszukiwaniem wyrzutni rakiet V 1 i V 2, z których Niemcy ostrzeliwali Wyspy Brytyjskie. Dzięki jego informacjom zniszczono 162 wyrzutnie, dodatkowo, grupa kpt. Ważnego wysadziła pociąg wiozący 200 silników do V 1 i urządzenia służące do wyładowywania rakiet.
Dostarczyła też pierwszych informacji o nowej „Wunderwaffe”, super-armacie V 3. Nieprawdopodobny wręcz sukces wywiadowczy polski „cichociemny” przypłacił życiem. Zginął 19 sierpnia 1944 r. w walce z Niemcami.
WDZIĘCZNOŚĆ SOJUSZNIKÓW
Wydawać by się mogło, że kluczowa rola polskiego wywiadu zostanie doceniona przez Aliantów. Nic podobnego, podobnie
jak w przypadku złamania szyfru „Enigmy”, rolę Polaków praktycznie pominięto w oficjalnej historiografii. Za zdobycie poligonu w Bliźnie, Churchill listownie podziękował… Stalinowi.
Jedynym, który publicznie docenił zasługi Polaków był… Wernher von Braun, niemiecki konstruktor rakiet V 2, po wojnie twórca amerykańskiego programu kosmicznego. Po zapoznaniu się, już w czasie pobytu w USA, z wynikami badań przeprowadzonych przez polskich naukowców w czasie wojny, stwierdził, że Polacy praktycznie „rozpracowali” wszystkie systemy jego rakiety. Nie mógł też wyjść z podziwu, że, w warunkach okupacji, Armia Krajowa zdobyła kompletną rakietę.
HISTORIA NIEZAKOŃCZONA
Od pamiętnych wydarzeń w Bliźnie minęło 75 lat. Dziś w tym miejscu funkcjonuje Park Historyczny Blizna. A szczątki rakiet znajdowane są do dziś. Niedawno (pisaliśmy o tym na łamach „TN”) w Niwiskach odnaleziono dobrze zachowaną głowicę rakiety, co uznano za sensację archeologiczną na skalę światową.
– Wcale mnie to nie dziwi, tam w ziemi tkwi jeszcze niejedna rakieta – mówi M. Mycek.
1 1
Bohaterem z tego artykułu wynika jest Wernher von Braun. Jako jedyny docenił Polaków. Inni niestety NIE. Kiedy będzie III wojna światowa, znowu na siebie będziemy musieli liczyć.
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu tyna.info.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz