Rolnicy alarmują, że z roku na rok dziki wyrządzają coraz większe szkody na polach i podchodzą coraz bliżej zabudowań mieszkalnych. Myśliwi odpowiadają: musimy się przyzwyczaić, że te zwierzęta żyją coraz bliżej nas. O szkodach, jakie dziki wyrządzają na polach należących do pana Stanisława Kotulskiego (na zdjęciu) z Chmielowa pisaliśmy już cztery lata temu.
Kilka tygodni temu ponownie pojawił się on w naszej redakcji, aby poinformować, że problem się nasilił. - Sytuacja nie tylko nie uległa poprawie, ale jest znacznie gorzej. Różnica jest taka, że cztery lata temu rozmawialiśmy o szkodach na polach oddalonych od domów o kilkaset metrów, a dziś mówimy o totalnie zrytych łąkach leżących jedynie kilkadziesiąt metrów od zabudowań - mówi nasz czytelnik. - Szkody zgłasza się do nadleśnictwa. Oni przysyłają ludzi, którzy je oglądają, a później pocztą przesyłają odszkodowanie. Siedem złotych za ar! To są kpiny. Jak nie zaczną prowadzić wzmożonego odstrzału dzików, to prędzej czy później zaczną wchodzić ludziom na podwórka. Tymczasem myśliwi zasłaniają się limitami, a na polach w ogóle nie chcą strzelać, bo boją się, że jak nie trafią, to mogą komuś zrobić krzywdę.
Nasz rozmówca przekonuje, że w okolicy nie ma pola, które nie ucierpiałoby w związku z "wizytami" dzików. Wiele osób nie zgłasza jednak nigdzie wyrządzonych przez nie szkód, bo szkoda im czasu na walkę o tak niskie odszkodowania.
- Jak zniszczą łąkę, to jeszcze pół biedy, ale przecież one włażą w uprawy. Dwa lata temu zniszczyły mi 26 arów ziemniaków. Zniszczyły całkowicie, żona aż płakała. To się powtarza co roku - jak nie ziemniaki, to owies - mówi S. Kotulski. - A jeszcze dziesięć lat temu wcale nie było tutaj dzików. Ludzie mówią, że to myśliwi pozwolili im się tak namnożyć, żeby mieli do czego strzelać. A teraz już nad tym nie panują.
Jan Czub, przewodniczący Zarządu Okręgowego Polskiego Związku Łowieckiego w Tarnobrzegu, zapewnia, że myśliwi robią wiele, aby zapanować nad populacją dzików, ale przekonuje też, że musimy się przyzwyczaić do tego, że żyją one coraz bliżej ludzi. - Od dawna słychać, że na północy kraju dziki można spotkać na ulicach miast - na przykład w Gdańsku czy Krynicy Morskiej. Powoli stają się także problemem miast w naszej części kraju. W Tarnobrzegu jeszcze nie notowaliśmy takich sytuacji, ale na przykład w Przemyślu mają już taki problem i podejmują pewne działania, które mają wyprowadzić dziki z miasta - mówi J. Czub.
- Dzik w lesie ma gorsze warunki bytowe, niż w mieście. Tutaj ma co jeść i ma gdzie się schować, bo wokół jest dużo nieużytków. Zasiedlił więc te tereny. Pod osłoną nocy nie boi się wyjść dalej i pojawia się na ulicach - może jeszcze nie w centrach miast, ale na peryferiach już tak. Nie bez znaczenia jest fakt, że miasta, rozrastając się, wchodzą w pola i zbliżają się do lasów. Dziki mają człowieka na co dzień, więc się do niego przyzwyczajają i przestają się bać.
Myśliwy przekonuje, że właśnie wyprowadzka z lasu na pola i w pobliże siedlisk ludzkich przyczyniła się do wzrostu populacji dzików. (...)
Rafał Nieckarz
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz