Zamknij

Nie przestaje działać – Grzegorz Sudoł - olimpijczyk z Nowej Dęby [reportaż]

12:02, 21.12.2022 Aktualizacja: 14:29, 26.12.2022
Skomentuj

Reportaż opublikowany był w nr 51-52 "Tygodnika Nadwiślańskiego" w 2021 roku.

Choć minęło już kilka lat od jego ostatniego startu w zawodach, nadal jest bardzo aktywną i  rozpoznawalną postacią świata sportu. Nowodębianin Grzegorz Sudoł – olimpijczyk, medalista mistrzostw świata i  Europy, jeden z najlepszych Polaków w historii chodu sportowego – pierwsze kroki stawiał w  słynnej sekcji lekkoatletycznej miejscowej Stali. 

Sportem interesował się od najmłodszych lat. – Gdy byłem maluchem, oglądałem wszystkie sportowe imprezy. Mając siedem lat powiedziałem rodzicom, z którymi śledziłem igrzyska olimpijskie, że kiedyś wystartuję w takich zawodach. Mama mi wtedy odpowiedziała: „Dziecko, trzeba być naprawdę bardzo dobrym w  swojej dyscyplinie, żeby pojechać na igrzyska” – opowiada. Kilka lat później okazało się, że jego słowa były prorocze. Był na tyle dobry!

PRZYPADEK I UPÓR TRENERA

Jako młody chłopak próbował swoich sił w  biegach. Gdy zaważył, że jego koledzy trenujący na co dzień w  klubie lekkoatletycznym osiągają lepsze wyniki, także postanowił pójść tą drogą. Zgłosił się do Juliana Zięby, trenera młodych talentów, który nie tak dawno świętował setny złoty medal mistrzostw kraju swojego podopiecznego. A ten zaprosił go na trening. Tak rozpoczęła się jego przygoda z lekkoatletyką. Z bieganiem, bo chód sportowy miał pojawić się w jego życiu nieco później.

To był przypadek. Pojechaliśmy do Janowa Lubelskiego na marszobieg i podczas zawodów zabłądziliśmy. Przez to finalnie zamiast 22 kilometry, zrobiliśmy 37. Po drodze zaczęliśmy się ścigać: kto będzie szybciej szedł. Okazało się, że wychodzi mi to o wiele lepiej niż moim kolegom i koleżankom. Ścigaliśmy się i nagle zorientowałem się, że nie ma obok mnie nikogo. Wszyscy zostali w tyle – opowiada G. Sudoł. – Trenerowi spodobało się, że tak płynnie przeszedłem do chodu sportowego i  zapytał, czy nie chciałbym trenować właśnie tej dyscypliny. Nie bardzo mi się to spodobało. To był rok 1992, kilka dni po dyskwalifikacji Roberta Korzeniowskiego na igrzyskach w Barcelonie. Pomyślałem, że chyba sobie żartuje, że będę startować w zawodach w dyscyplinie, w której można zostać zdyskwalifikowanym po przejściu 49 kilometrów, kilkaset metrów przed metą, bo źle się postawi nogę. Trener jednak mocno nalegał, a ja nie potrafiłem mu odmówić.

Już podczas pierwszych zawodów, w których Grzegorz wystartował po zaledwie dwóch miesiącach treningów, okazało się, że trenerski nos Juliana Zięby się nie mylił. Młody nowodębianin wygrał rywalizację i na dobre zakochał się w chodzie.

PODIUM PO LATACH

Upór to jedna z podstawowych cech, jaką musi mieć chodziarz. To konkurencja wytrzymałościowa, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Już w wieku juniorskim było widać, że Grzegorz po prostu się do tego nadaje: sześciokrotne mistrzostwo Polski, 7. miejsce na mistrzostwach świata juniorów w 1996 r., drugie miejsce na światowych listach na 10 km w  1997 roku. Jako senior nowodębianin cztery razy zdobywał mistrzostwo Polski w chodzie na 20 km i trzy razy na 50 km (ma też dwa srebrne i dwa brązowe medale na 20 km). Sześć razy wygrał krajowy czempionat w hali – na 5 km (+plus 2 srebrne medale). W  swoim dorobku ma także dwa medale ważnych, międzynarodowych imprez. Srebro mistrzostw Europy w Barcelonie w 2010 roku oraz brąz mistrzostw świata w Berlinie w 2009 roku. Oba na dystansach 50 km. Przy czym ten drugi medal otrzymał o wiele później, bo dopiero w 2015 roku, gdy okazało się, że zwycięzca tych zawodów Rosjanin Siergiej Kirdiapkin został przyłapany na stosowaniu dopingu.

Berlin jest dla mnie bardzo miłym wspomnieniem. Było bardzo dużo emocji, pobiłem rekord życiowy. Ale na mecie byłem czwarty. Siedząc później na trybunach stadionu powiedziałem mojemu sponsorowi, że mam przeczucie, iż to ja powinienem stać tam na podium – wspomina. Na podium fizycznie nie stanął, za to 7 lat później dostał pismo z Międzynarodowego Stowarzyszenia Federacji Lekkoatletycznych z informacją o tym, że przeczucie go wtedy nie myliło.

NIESPEŁNIONE MARZENIE

Grzegorz Sudoł spełnił także swoje marzenie z dzieciństwa i aż trzykrotnie wystartował w igrzyskach olimpijskich – w Atenach w 2004 roku, w Pekinie w 2008 i w Londynie w 2012. Za każdym razem notował bardzo dobre rezultaty. Na podium jednak nie udało mu się stanąć. – Na pewno czuję satysfakcję, gdy myślę o swojej karierze. Trochę tych medali udało się zdobyć. Pozostaje jednak mały niedosyt związany z brakiem tej wisienki na torcie w postaci medalu olimpijskiego, który – uważam – był w moim zasięgu. Myślę przede wszystkim o Pekinie (9. miejsce – przyp. red.), gdzie na 42 kilometrze wypadł mi z  rąk żel energetyczny od trenera, a po kolejnych dwóch kilometrach wziąłem niepotrzebnie dwa. Złamałem poziom cukru w organizmie i wpadłem w hipoglikemię. Minęło mnie kilku rywali. A później też była dyskwalifikacja jednego z medalistów. Gdyby nie ta sytuacja znów mógłbym otrzymać krążek „w kopercie” – opowiada G. Sudoł.

Jego ostatnim startem w  karierze z  kolei miały być igrzyska w Rio w 2016 roku. Przed tą imprezą był w fenomenalnej formie. Na sprawdzianie pobił o ponad 2 minuty rekord Polski na 30 km. Niestety, na 10 dni przed kwalifikacją olimpijską zachorował na grypę i nie dostał się do reprezentacji. – Myślę, że byłem wtedy nawet najlepszym zawodnikiem na świecie. Trenowałem z Matejem Tothem, widziałem, że jestem lepszy, lecz nie mogłem wystartować w igrzyskach. Później on został mistrzem olimpijskim. To było dla mnie trudne – wspomina.

DAWAJ ROBERT!

Myśląc o  chodzie sportowym w  pierwszej kolejności do głowy przychodzi nam nazwisko Robert Korzeniowski. Czterokrotny mistrz olimpijski także związany był z  naszym regionem – uczył się i  przez lata mieszkał w Tarnobrzegu. Wszyscy inni chodziarze siłą rzeczy swoje kariery toczyli w jego cieniu.

– Zdarzały się sytuacje, że startując w zawodach kibice krzyczeli „Dawaj Robert!”. To było trochę irytujące, że byliśmy postrzegani przez jego pryzmat. Po jego odejściu były wielkie oczekiwania, z którymi niełatwo było sobie poradzić. Nawet, gdy kontaktowałem się z potencjalnymi sponsorami, to mówili, że fakt, mam wielkie osiągnięcia, ale Robert miał cztery złote medale olimpijskie – opowiada G. Sudoł. – Ale nie narzekam, bo dzięki temu, że Robert osiągnął tak wiele, nasza dyscyplina zaczęła być dostrzegana. Otworzył nam wiele drzwi. Cieszę się, że spotkaliśmy się w naszych karierach.

Ostatnio o chodzie sportowym w Polsce zrobiło się znów głośno, dzięki zaskakującemu złotemu medalowi Dawida Tomali na igrzyskach w  Tokio. Grzegorz Sudoł uważa jednak, że jego sukces nie oznacza, iż ta dyscyplina w  naszym kraju ma się obecnie wyjątkowo dobrze.

Myślę, że za czasów Roberta Korzeniowskiego mieliśmy mocniejszą ekipę. Odzwierciedlają to chociażby wyniki w Atenach, gdzie oprócz jego złota, Roman Magdziarczyk był szósty, ja siódmy, Benjamin Kuciński był dwunasty (na 20 km – red.), Sylwia Korzeniowska 21. A paru innych zawodników, którzy mieli bardzo dobre wyniki, nie pojechało na te igrzyska – mówi nowodębianin. – Bardzo się cieszę z  sukcesu Dawida Tomali. Niby wracamy do lepszych wyników, ale patrząc na kadry juniorskie, nie widzę zaplecza i chce mi się po prostu płakać.

POSTAWIŁ NA RODZINĘ

Po zakończeniu kariery zawodniczej Grzegorz przez nieco ponad roku realizował się jako trener i pracował z polską kadrą narodową. Zrezygnował z tego jednak, ponieważ chciał więcej czasu poświęcić rodzinie. – I tak przez sport, przez wyjazdy na zawody straciłem bardzo wiele czasu, który już nie wróci. Czasami człowiek nie widział pierwszego kroku dziecka, bo był na wyjeździe. Ponad 200 dni w roku spędzałem się poza domem. Takie jest życie sportowca – mówi.

Nie oznacza to, że zupełnie rozstał się ze sportem. Jest wykładowcą na krakowskiej Akademii Wychowania Fizycznego. To uczelnia, którą sam ukończył i na krócej cztery lata temu uzyskał stopień doktora. Prowadzi zajęcia m.in. z  lekkoatletyki, jogingu, nordic- -walkingu i terenoznawstwa. Jest też trenerem personalnym i właścicielem firmy „Grzegorz Sudoł G&G Sport” zajmującej się organizacją eventów sportowych, zajęć dla dzieci, dla biegaczy, miłośników nordic walking, a także organizującą obozy sportowe. Mocno angażuje się w promocję sportu wśród najmłodszych. Jest ambasadorem akcji „Stop zwolnieniom z WF-u”, a także prowadzi z fundacją Lotto akcję „Kumulacja aktywności”, która skierowana jest do dzieci, które nie chcą ćwiczyć.

Sport nauczył mnie dyscypliny. Dlatego każdy mój dzień jest zaplanowany od A  do Z. Czasu dla rodziny być może wciąż nie ma tak dużo, jak bym chciał, ale jestem w domu, blisko niej. I robię to, co kocham – mówi

(Kamil Robuta)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz


Dodaj komentarz

🙂🤣😐🙄😮🙁😥😭
😠😡🤠👍👎❤️🔥💩 Zamknij

Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu tyna.info.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz

0%