Droga Tomka Urbana do komentowania spotkań i roli eksperta od niemieckiej piłki rozpoczęła się od mediów społecznościowych. Chociaż pewnie te w niczym by nie pomogły, gdyby w szkole nie chodził na lekcje niemieckiego, którego zresztą dziś sam uczy. Ten fakt w połączeniu z zamiłowaniem do piłki nożnej, jak się później okazało, odegrał bardzo dużą rolę w jego życiu.
– Nauka niemieckiego sprawiała mi przyjemność. Tym bardziej, że wywodzę się z pokolenia, które oglądało program „Ran” w Sat 1. To bundesligowe show, które pochłaniało pasjonatów piłki, było okienkiem na lepszy świat. Piłkę pokazywano tam w sposób, jakiego w Polsce jeszcze nie znaliśmy. Siadałem przed telewizorem ze słownikami na kolanach i chłonąłem je. To wszystko spowodowało, że zacząłem interesować się Bundesligą – mówi.
Za namową Macieja Zielińskiego – także pochodzącego z Tarnobrzega managera piłkarskiego, syna dobrze znanego wszystkim tutejszym kibicom trenera Jacka – 9 lat temu założył konto na Twitterze. Zamieszczał tam krótkie wpisy o niemieckiej lidze, na tyle „treściwe” i unikalne, że jego konto szybko zaczęło gromadzić coraz większą rzeszę obserwatorów. Po niedługim czasie stało się jasne, że jeśli interesuje cię niemiecka piłka, to musisz obserwować Tomka. Na Twiterze wiedzieli to wszyscy, łącznie z czołowymi polskimi dziennikarzami sportowymi.
[ZT]200978[/ZT]
Zaczęły się do niego zgłaszać redakcje. Napisał kilka tekstów dla portalu futbol.net. Następnie odezwali się redaktorzy z „Tylko Piłka”, a chwilę później został przechwycony przez „Piłkę Nożną”, kultowy tygodnik „branżowy”. Aż w końcu odezwała się telewizja.
– Miałem to szczęście, że w międzyczasie Eleven Sports nabył prawa do Bundesligi i redakcja była otwarta na nowe twarze. Zostałem zaproszony przez Patryka Mirosławskiego, skomentowałem mecz Superpucharu Niemiec, i zaczęliśmy omawiać warunki stałej współpracy – opowiada nasz rozmówca, zaznaczając, że wcześnie nie myślał o tym, by zostać dziennikarzem.
– To nie był mój pomysł na życie, nie było to zaplanowane. Po prostu tak wyszło. Jak byłem mały, wyobrażałem sobie, że zostanę piłkarzem. Rzeczywistość zweryfi kowała moje oczekiwania. Trzeba było w inny sposób wkleić się w piłkę nożną i okazało się, że mogę zrobić to pracując jako dziennikarz. Cieszę się z tego, co robię. Ta praca daje mi dużo satysfakcji – mówi Tomek. – Jeszcze kilka lat temu nie sądziłem, że będę siedział na trybunach Alianz Areny w Monachium, mając obok Joachima Loewa (były już trener reprezentacji Niemiec – red.) czy też Lothara Matthäusa (jeden z najlepszych piłkarzy w historii niemieckiego futbolu – red.), z którym spotkałem się też w Eleven Sports i od tamtego czasu znam się z nim prywatnie. Rzeczywistość przerosła totalnie moje wyobrażenia.
– Kiedyś Tomasz Ćwiąkała (komentator, ekspert od ligi hiszpańskiej – przyp. red.) powiedział, że dziennikarz porządnie może zajmować się dwiema ligami. Tak też jest u mnie, zajmuję się 1. i 2. Bundesligą (śmiech). A tak poważnie, to oczywiście śledzę to, co dzieje się także w Polsce, jestem na bieżąco z Ekstraklasą i ligą, w której aktualnie gra Siarka. Staram się też interesować tym, co dzieje się w Anglii. Nie mogę zamykać się w jednym światku, trzeba być otwartym – tłumaczy Tomek. Gdy pytamy o kulisy pracy komentatora mówi, że z dziennikarzami sportowymi jest trochę tak, jak z piłkarzami. Wszyscy widzą zawodnika przez 90 minut i myślą, że ma cudowne życie, bo na tym kończy się jego praca. Niewielu zastanawia się nad tym, jak ciężko i jak dużo na co dzień trenuje, żeby być w formie, która da mu upragnione miejsce w pierwszym składzie.
– Mam taką naturę, że wolę „przepompować się” informacjami, mieć już serdecznie dosyć wszystkiego, niż czegoś nie doczytać i być świadomym, że coś mogło mi umknąć – mówi Tomek.
[ZT]197576[/ZT]
Życie potrafi jednak zaskoczyć nawet najlepiej przygotowanego komentatora. Na przykład w sytuacji, gdy mecz niespodziewanie się przedłuża i widza trzeba czymś „zająć”. Tomek takiego pecha miał już w pierwszym meczu, który komentował. Było to spotkanie Kolonii z Freiburgiem.
– Były wówczas takie opady śniegu, że sędzia przy rzucie karnym odmierzał krokami odległość od linii bramkowej do punktu, z którego miała być wykonana „jedenastka”. I właśnie ze względu na pogodę mecz został przedłużony o kilkanaście minut, a ja musiałem przez ten czas mówić o czymś niezwiązanym z samą grą i tym, co dzieje się na boisku – opowiada. – Z kolei podczas niedawnego meczu VfL Bochum – Borrussia Mönchengladbach ktoś trafi ł kubkiem w głowę sędziego. A ja nie widziałem tego momentu. Sędzia drapał się po głowie, a ja nie wiedziałem dlaczego. Mecz przerwano i przez 20 minut musiałem opowiadać o całkiem innych rzeczach. Człowiek na takie coś jest nieprzygotowany. Trzeba wtedy utrzymać zainteresowanie widza czymś innym. Nie zanudzić go, ale też nie można przesadzić z ciekawostkami.
Gdy jest dobrze przygotowany do komentowania, to – jak mówi – praca go nie stresuje. Nieco inaczej jest, gdy podczas wizyt na stadionach wciela się w rolę reportera.
– Po jednym ze spotkań Bayernu miałem rozmawiać z Tomasem Müllerem. Tak się złożyło, że osoba, która pomaga nam w przeprowadzaniu wywiadów, przyprowadziła mi niespodziewanie bramkarza Svena Ulreicha, więc tematyka rozmowy musiała być kompletnie inna i trzeba było szybko przestawić się. To czasami generuje stres, bo nie chcę uciekać w sztampę, pytać „panie xyz, czego zabrakło?”. Staram się też zadać jedno pytanie, abstrahując od wydarzeń meczowych – mówi tarnobrzeżanin.
W Niemczech sympatyzuje z Borussią, ale nie z tą z Dortmundu, która pewnie pierwsza przychodzi do głowy większości fanów futbolu, gdy słyszą tą nazwę, tylko z tą z Mönchengladbach.
– Zawsze mi było blisko do klubów, które nie są tymi z pierwszych stron gazet, ale mają bogatą historię. Doznały przykrych chwil w postaci spadków, a zdobycie trofeum jest dla nich sukcesem rozpamiętywanym przez dziesiątki lat. W to wszystko wpisuje się właśnie Borussia – tłumaczy. Zaznacza jednak, że jest jedynie sympatykiem tego klubu, a jego jedyną kibicowską miłością jest Siarka Tarnobrzeg.
– Można sympatyzować z różnymi klubami, ale to nie to samo co być kibicem, któregoś z nich. Dla mnie kibic to coś więcej, niż sympatyk. Mecze Siarki przeżywam bardzo mocno, kosztują mnie one najwięcej zdrowia. Kiedy Siarka wygrywa, wtedy najbardziej się cieszę, a kiedy przygrywa, jestem najbardziej smutny. I to się nie zmieni. Żaden inny zespół nie wzbudza we mnie tyle emocji – tłumaczy. I dodaje, że zawsze stara się też być jak najbardziej na bieżąco z ligą, w której gra Siarka i z tym, co dzieje się w drużynach, z którymi rywalizuje. A każdy, kto go zna wie, że interesuje się tym na tyle mocno, że i w tej „dziedzinie” mógłby spokojnie uchodzić za eksperta.
Kiedy znajduje na to wszystko czas, pomiędzy pracą i wychowywaniem dwójki dzieci? – Po całym dniu pracy w szkole, zajmowaniu się dziećmi i spędzaniu czasu z rodziną, dopiero po godzinie 20 zasiadam do komputera i śledzę rzeczy związane z Bundesligą. Do pracy jadę godzinę w jedną stronę i godzinę z niej wracam, więc wtedy mam czas na słuchanie podcastów związanych z niemiecką ligą. Nie mam za dużo wolnego czasu. Utrzymuję dobre relacje z dyrekcją mojej szkoły, która układa mój plan zajęć pod inne obowiązki. W tym wszystkim dużą rolę odgrywa też moja żona, która jest bardzo wyrozumiała. W końcu od pięciu lat nie ma mnie w domu na weekendach, poza przerwą pomiędzy piłkarskimi sezonami. Na moją pasję, która po części stała się też moją dodatkową pracą, składa się więc wyrozumiałość osób z mojego najbliższego otoczenia – mówi.
0 0
klaidua😐