Zamknij

Potyczki z ortografią w Sandomierzu. Z jakim wyzwaniem zmierzyli się młodsi i starsi uczestnicy? [FOTO]

20:06, 22.04.2023 Aktualizacja: 19:30, 23.04.2023
Skomentuj

„Chwalimira, pierwsza władczyni podsandomierskiej krainy, na mocy unii z niedoszłym grabieżcą zaczęła gospodarować na żyznych polach” – tak zaczynał się tekst, z którym zmierzyli się starsi uczestnicy III Sandomierskiego Dyktanda „z jajem”. Potyczki z ortografią odbyły się dzisiaj (w sobotę, 22 kwietnia) w Miejskiej Bibliotece Publicznej.

[FOTORELACJA]4143[/FOTORELACJA]

Ortograficzne wyzwanie podjęły 44 osoby. Były one podzielone na dwie grupy wiekowe: 10-15 lat oraz młodzież od szesnastego roku życia i dorośli.

Teksty dyktanda przygotowały sandomierskie polonistki – Grażyna Milarska i dr Danuta Paszkowska. „Dwudziestodwuipółletni”, „zanimby”, „grążel”, „grążyce”, „gniedziegdzie”, wagabunda", "chachar" – to tylko niektóre z pisowniowych pułapek.  

 – Tekst miał być humorystyczny. Chciałam jednocześnie, aby były w nim nawiązania do krajobrazu ziemi sandomierskiej. Dyktando zawiera zatem nazwy z naszego najbliższego otoczenia, między innymi dzielnic, kapliczek i szlaków turystycznych. Pojawiły się w nim również ulubione potrawy dzieci – mówiła Grażyna Milarska.

Wojciech Dumin, dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej imienia Jana Długosza przypomniał, że ideą wydarzenia jest zapewnienie chętnym możliwości sprawdzenia swojej wiedzy z zakresu ortografii. Ale nie tylko.

– Jest to również forma popularyzacji języka polskiego, jego bogactwa i walorów, a jednocześnie forma dobrej zabawy. Nazwa dyktanda nawiązuje do okresu świąt wielkanocnych, kiedy organizujemy nasze przedsięwzięcie, a także do jego żartobliwej treści – zaznaczył dyrektor.

Zwrócił on uwagę na to, że zdecydowaną większość dorosłych uczestników wydarzenia stanowią osoby spoza Sandomierza, również z dalszych części Polski. Wojciech Dumin dodał, że ten fakt potwierdza atrakcyjność Sandomierza.

W tej grupie byli Natalia i Karol z Gliwic. Przyznali oni, że dyktando zainspirowało ich do przyjazdu do Sandomierza, było głównym impulsem, przy okazji postanowili zwiedzić miasto. Mówili, że lubią język polski, interesują się językoznawstwem.

– Jest to jeden z ciekawszych języków. Posługiwanie się nim daje nam satysfakcję, ponieważ niemal wszystkie inne języki są łatwiejsze. Jestem dydaktykiem w szkole wyższej i często cierpię, sprawdzając prace studentów. Obawiam się, że znajomość ortografii jest w odwrocie – powiedział pan Karol.

Dla niego udział w sandomierskim dyktandzie był pierwszym takim wyzwaniem, dla pani Natalii już kolejnym.

Jak najskuteczniej przyswoić sobie zasady pisowni?  

– My robimy to trochę „przy okazji”. Gdy zobaczmy jakieś ciekawe słowo, zastanawiamy się nad jego pochodzeniem i nad tym, dlaczego zapisuje się je tak, a nie inaczej. Docierając do źródeł można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy – wyjaśniła pani Natalia.

Ewa i Amelka uczestniczyły w sandomierskim miejskim dyktandzie po raz drugi. – Tym razem chciałyśmy przede wszystkim sprawdzić swoją ortografię przed egzaminem ósmoklasisty. Przygotowywałyśmy się do tego dyktanda, powtarzając zasady pisowni – powiedziały dziewczynki.  

Komisja konkursowa wyłoniła trzech laureatów w obu grupach. W młodszej pierwsze miejsce zajęła Katarzyna Jamrożek, drugie  – Ewa Kasprzycka, a trzecie – Michał Sławiński. W kategorii „dorośli” najlepsza okazała się Zdzisława Gruzla z Karwinowa, drugą pozycję wywalczył Tomasz Malarz z Krakowa, natomiast trzecią – Magdalena Weiss z Warszawy.

Nagrody ufundował burmistrz Sandomierza, honorowy patron wydarzenia.

 

Tekst dyktanda dla młodszej grupy wiekowej

Sandomierski wszędobylski chachar, z natury wagabunda, zdruzgotany podwyżkami cen, postanowił zrezygnować z bycia obieżyświatem. W tym roku pozostała mu rola Jasia Wędrowniczka. Co powie żonie, jeszcze się wahał. Ba, ale z moimi zuchami nie będzie żadnych histerii – pomyślał. Ponadjedenastoipółletni Błażej, z natury figlarz, naprędce zarzucił plany zwiedzania Afryki. Trudno, nie będzie się dąsał ani obrażał. Można zostać odkrywcą w swoim ogródku. Niestety, naburmuszona Hiacynta z hukiem trzasnęła drzwiami i jak huragan pomknęła w nadwiślańskie przybrzeżne krzaki. Uff, nie wódź mnie na pokuszenie - cichutko westchnęła i przycupnęła przy spróchniałej wierzbie na rozhuśtanej ławeczce. Zaczęło się ściemniać. Wśród zarośli zachrobotało, napawając naszą druhnę lękiem. Mżawka także nie pozwalała na dłuższe fochy. Jakież ze mnie cielę – przemknęło jej przez głowę - czas się rozchmurzyć.

Tymczasem, niezrażony zmianą planów, Błażej razem z tatą rozłożyli na kuchennym stole mapę powiatu sandomierskiego. Znienacka wróciło do domu ze zmierzwioną jasnowłosą czupryną zbuntowane dziewczę. Panna obrażalska – skwitował Błażej. A wy co? Można by tak sięgnąć po smartfona lub laptop i włączyć Google Maps ? – odparowała. Znad stołu podniósł głowę senior i powiedział: „Smerfy, nie warto się kłócić, ja tu rządzę i proponuję wędrówkę rowerową po Ziemi Sandomierskiej. Po kolei: najpierw ruszamy spod Zamku Królewskiego trasą przez Zawierzbie, Koćmierzów, Skotniki aż do pocysterskiego klasztoru w Koprzywnicy. Później na Klimontów i do Ujazdu, żeby zobaczyć Krzyżtopór. Później niebieskim szlakiem o nazwie „Sandomierskie Krajobrazy”. Startujemy z ul. Żeromskiego spod seminarium, dalej Chwałki, Nowe Kichary z kapliczką św. Rocha, w zachwycie Doliną Opatówki, a następnie Dwikozy, rezerwat przyrody „Góry Pieprzowe”, powrót Browarną. Na dziś wystarczy, reszta jutro. ” Essa! – zabrzmiało triumfalnie. 

Najbardziej, wbrew wszelkim obawom, zachwycone było matczysko, ponieważ drżała na myśl o żarze lejącym się z południowego nieba. Ze strachem myślała o Czarnym Lądzie, wężach, drapieżnych hienach i hipopotamach. Nie mówiąc już roślinożernych nosorożcach i nilowych krokodylach. Chyżo więc przygotowała kolację dla swojej czeladki. Na obrus w esy-floresy wylądowało smoothie z jarmużu i marakui, frytki, a jakżeby inaczej, z ketchupem, tortille z grillowanym mięsem, rukola i sałata rzymska. Smacznego – powiedziała mama i szepnęła mężowi do ucha: „A my zrobimy sobie cappuccino.”

 

Tekst dyktanda dla starszej grupy wiekowej

Chwalimira, pierwsza władczyni podsandomierskiej krainy, na mocy unii z niedoszłym grabieżcą zaczęła gospodarować na żyznych polach. Pospołu wżynali się coraz to głębiej w przepastne obszary kniei, by wydrzeć jej nowe przestrzenie dla swego władztwa. Dlaboga! To dopiero było królestwo!

Wielekroć Chwalimira i jej mąż Bożysław, utrudzeni całodziennym wysiłkiem, pół kpiąco, pół poważnie wspominali początki swego stadła, gdy w pocie czoła harowali, karczując drzewa i trzebiąc chaszcze. Czuli się gospodarzami i opiekunami tej ziemi, na której z łaski niebios lub zrządzeniem

losu osiedli. Usiadłszy na skarpie, kontemplowali pejzaż. Patrzyli na rozciągające się nieopodal pasmo nie najwyższych Gór Pieprzowych i wzgórze Żmigród. Przeczuwali, że są to miejsca, gdzie hasają diabły, toteż wystrzegali się nocnych eksploracji tamtych rejonów, a i w dni, gdy na niebie jarzyło się słońce, nie kwapili się, aby tam pójść. Przerażała ich możliwość napotkania żmii. Swe włości przemierzali codziennie wzdłuż i w poprzek, zagłębiali się w wąwozy, które jako żywo można by skojarzyć ze Scyllą i Charybdą. Tu i ówdzie hyc, hyc, pomykały zające, a zza grubaśnych drzew spozierały płochliwe sarny. Wyszedłszy na łąkę, zanurzali się w odurzające zioła. Rosły tam turzyca

włosista, jeżówka purpurowa, ostrożeń polny, chabry i kąkole. Gdzieniegdzie płożyła się macierzanka. Tuż-tuż, wąziutką strużką sączyła się woda, a w zakolach pysznił się żółty grążel i pływały grążyce. Bożysław z zachwytem zerkał na Chwalimirę i półszeptem wyznawał uczucia.

Ciągle widział w niej hożą dziewczynę, którą pokochał całym jestestwem. Nie szkoda mu było trudu, aby zdobyć jej serce. Chwacko pracował, nigdy nie zhańbił się chełpliwością czy innym ohydztwem. Nie był też krzywoprzysięzcą, co zjednało mu sąsiedzką życzliwość. Ich syn, dwudziestodwuipółletni młodzian, współgospodarzył z rodzicami i w ogóle nie był maminsynkiem. Przeprawiał się wpław przez Wisłę i odpierał hordy najeźdźców, którzy hurmą

napadali na zasobną ziemię. A później spłukiwał z lica kurz w wiślanej wodzie, która była nie gorąca ani nie zimna. Nadto czynił zadość tradycji, hodując bydło i drób. Był oszczędny, ale nie skąpy.

Przecieżby nie zniósł tego, gdyby ktoś z rodu przymierał głodem. Mimo zhierarchizowanej społeczności każdego pragnąłby wesprzeć, zanimby poprosił o pomoc. Był, jak jego rodzice, usłużny, hojny i chyżo spieszył na ratunek. Pożądał przygód, pragnąłby wystawić się na ciężkie próby, byleby

zasłużyć na miano herosa. Wszakże wiadomo, że każdy, jeśli chciał nim zostać, powinien by dokonać czynu, który okryje go nieśmiertelną sławą. Młody chwat wyruszył więc na wyprawę przeciwko wrogowi swej krainy i zgładził okrutnego smoka. Jednak pomyliłby się ten, który by pomyślał, że woj. wrócił z pustymi rękoma. Otóż przywiózł do domu olbrzymie jajo. Po upływie pięćdziesięciu pięciu dni jajo pękło i ukazała się dziewczyna cudnej urody, niby-księżniczka, niby-wróżka, okryta szaroniebieskosrebrzystym szalem. Spojrzawszy na rycerza, rzekła: „Ach, (!T) to ty jesteś mym wybawcą. (!) Ależbym nawet nie pomyślała, że tak się stanie, gdy okrutny smok zamknął mnie w jaju”.

Nie byłby to więc daleko idący wniosek, że jajo symbolizuje powrót do życia.

 

(mp)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%