Ortograficzne wyzwanie podjęło ponad 30 osób. Były one podzielone na dwie grupy wiekowe: 10-15 lat oraz młodzież od szesnastego roku życia i dorośli. Tekst dyktanda dla starszych uczestników napisała polonistka dr Danuta Paszkowska, zaś ten dla młodszych przygotowali pracownicy sandomierskiej książnicy.
Wojciech Dumin, dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej przypomniał, że ideą wydarzenia jest nie tylko zapewnienie chętnym możliwości sprawdzenia swojej wiedzy z zakresu ortografii. – Jest to również forma popularyzacji języka polskiego, jego bogactwa oraz okazja do dobrej zabawy. Teksty zawsze przygotowywane są w taki sposób, aby zawierały elementy humorystyczne. Dyktando piszemy bowiem co roku w okolicach świat wielkanocnych, które – jak wszystkim wiadomo – kojarzą się z zajączkiem i jajem – mówił dyrektor.
Zwrócił on uwagę na fakt, iż rokrocznie wśród dorosłych uczestników wydarzenia jest sporo osób spoza Sandomierza, również z dalszych części Polski, co oznacza, że dyktando ma także walor promocyjny. Tym razem do Sandomierza przyjechali miłośnicy języka polskiego między innymi z Łodzi, Krakowa i Warszawy.
Łodzianie Magdalena Oczek i Jakub Kurek przyznali, że wybrali się do Królewskiego Miasta specjalnie na dyktando. Udział w sprawdzianie postanowili połączyć ze zwiedzaniem.
– Jeździmy na dyktanda w różne miejsca głównie po to, żeby się sprawdzić. Poznajemy przy okazji nowe wyrazy i przyswajamy sobie ich pisownię – wyjaśniła pani Magdalena.
– Uważam, że nic tak nie wzbogaca znajomości języka polskiego, jak udział w dyktandach. Nawet jeśli się nie wygra, to wychodzi się z takiego sprawdzianu bogatszym o nowe słowa, wynosi się coś cenniejszego niż nagrody – dodał pan Jakub.
Jak najskuteczniej przyswoić sobie zasady pisowni? Łodzianie, ale również inni uczestnicy wydarzenia mówili zgodnie, że przede wszystkim poprzez czytanie książek.
Ewa Gawryś z Sandomierza przyznała, że zawsze dużo czytała, co pozwoliło jej opanować pisownię i wzbogacić słownictwo. – Zawsze, już od szkolnych lat, lubiłam język polski, z dyktand dostawałam bardzo dobre oceny. Teraz ponownie postanowiłam się sprawdzić – wyjaśniła pani Ewa.
Dla Barbary Nowosielskiej również było to pierwsze dyktando w latach pozaszkolnych. Na sprawdzian sandomierzanka przyszła z córką, która pisała tekst w młodszej grupie. – Nie było specjalnych przygotowań. Lubię ortografię, kiedyś byłam w niej bardzo dobra. Mam nadzieję, że tak jest również teraz – mówiła uczestniczka.
Ogłoszenie nazwisk zwycięzców i wręczenie nagród zaplanowane jest na godzinę 15.
Komisja konkursowa wyłoni trzech laureatów w obu grupach. Otrzymają oni nagrody rzeczowe ufundowane przez burmistrza Sandomierza i Miejską Bibliotekę Publiczną. Dodatkowo wszyscy będą mogli nieodpłatnie wejść na Bramę Opatowską. Wejściówki podarowało Sandomierskie Centrum Kultury.
TEKSTY DYKTANDA
Młodzież od 16. roku życia i dorośli
Odkąd nasi protoplaści zaczęli zarządzać ziemiami w widłach Wisły i Sanu, minęły wieki. Ich potomkowie rozpierzchli się po Sandomierszczyźnie, a niektórzy dotarli aż na skraj kontynentu. Okazało się bowiem, że mają predylekcje do wojaży i ekstremalnych przygód. Opisanie ich losów wymagałoby niemalże epopei. Nie brak wśród nich odkrywców, podróżników, ale i awanturników, których imiona można by odnaleźć w pitawalach Paryża czy Londynu. Nas zaintrygował tajemniczy mężczyzna o imieniu Melchior, którego zapamiętano przede wszystkim jako quasi-opiekuna pewnego artysty. Prawie że w okamgnieniu zawładnął jego wyobraźnią i wkrótce przejął nad nim kontrolę. Opowiadał mu przeróżne koszałki-opałki, przekonywał, że jego dzieła są warte co najmniej tyle, ile obrazy Leonarda da Vinci, jeśli nie więcej. Biedny malarz dwoił się i troił, kupował blejtramy, płótno, rozciągał je na ramach i, nie bacząc na marnotrawstwo materiałów, pracował. Machał pędzlem wzdłuż i wszerz obrazu. Niepodobna by było odmówić mu ambicji, lecz pożądał też sławy. Spod jego rąk wychodziły prace niby artystyczne, ale naprawdę nic niewarte. Spójrzmy na jedną z tych produkcji. W centrum obrazu widnieje jeleń z olbrzymim porożem, wokół niego skupiło się stadko łań, w tle widać zagajnik brzózek, zaś nieopodal wije się rzeczułka, w której nimfy zażywają kąpieli. Innym razem nieszczęśnik podjął temat historyczny i usiłował zobrazować żeglarza, który, opływając Słupy Heraklesa – bramę Morza Śródziemnego, wyrusza w bezkresną wędrówkę. Czteroipółmiesięczna praca przy sztalugach kosztowała go trudu co niemiara. Zdarzało się, że półstojąc, pokrzepiwszy się zaledwie jajem na półmiękko, szkicował, kładł farby, nie ustając w wysiłku ani w dzień, ani w nocy.
Popatrzcież, jaki jest skutek jego pracy. Dawnośmy nie widzieli tak ohydnego bohomazu. Pośrodku dzieła, utrzymanego w konwencji pół fantastycznej, pół realistycznej, widać mężczyznę, którego burozielonobrązowe szaty przypominają chlamidę. Stoi on w łodzi, wsparłszy się na kosturze, a wokół niego towarzysze podróży ponurym wyrazem twarzy komunikują, że niechybnie czeka ich śmierć w topieli. Malarzowi zabrakło jednak talentu, a może kompetencji, albowiem fale morskie, podobne do grząskiej brei, jako żywo nie kojarzą się z wodą. Artysta powinien by jednak posłuchać dawnego kolegi, który perswadował mu, iż ma przy sobie nie przyjaciela, lecz hochsztaplera, jakim jest Melchior. Ale nadaremnie. Nie mądrze, tylko głupio postąpił. Poniewczasie pojął, że ten rzekomy opiekun to w istocie chuligan, hultaj i ladaco, że wykorzystał jego dobroduszność i naiwność. Trzeba bowiem być nie lada łotrem, aby tak zszargać własną reputację i sprowadzić innego na dno. Wkrótce po Melchiorze ślad zaginął. Rychłoli spotkała go sprawiedliwość? Niezadługo wziął udział w kolejnym przedsięwzięciu. Otóż chciał sfingować jakiś wypadek i po zheblowanych deskach zjechał wprost do lochu, gdzie, jak przypuszczał, zgromadzono precjoza. Szczęśliwie czy nieszczęśliwie dla siebie trafił do piwnicy, która okazała się lochem więziennym. Sfrunął niczym ptak wprost w objęcia Temidy. Warto by przypuszczać, że otrzyma to, na co zasłużył. A mógłby wieść honorowe, wypełnione rzetelnym trudem życie, jak jego pradziadowie. Czyżby więc ich wysiłki obróciły się wniwecz? Jednak historia spadkobiercy, który herboryzował, dowodzi, że trudzili się nienadaremnie. Ktoś zadośćuczynił tradycjom rodu.
Dzieci i młodzież do 16 lat
Gdybym był chmurką
W pięknym wierszu pod tytułem „Obłok jak obłok” poeta Tadeusz Kubiak mówi o tym, że obłok płynął ponad ziemią i oglądał różne zjawiska. Zacząłem sobie wyobrażać, że jestem takim obłokiem. Nade mną jarzy się słońce, a ja z góry przypatruję się temu, co znajduje się poniżej. Co wówczas widzę? Szybując wysoko, dostrzegam rozległą puszczę, a w niej żubry i malutkie wiewiórki, które ostrzą sobie pazurki o korę drzewa i szybciuteńko zanurzają się w dziupli. Nie mogę nie zobaczyć również żmii. Na polanach tu i ówdzie mienią się ciemnoczerwone maliny i brunatne jeżyny. Pode mną rzeczułka, nad którą rosną chaszcze, a nieopodal hasa gromadka dzieci. Jedno z nich chybcikiem zrzuca ubranie i – hop do wody! Na szczęście rzeka jest nie najgłębsza, więc malec chyżo stamtąd czmycha. Natychmiast cała grupa skupia się wokół niego i coś żywiołowo wykrzykuje, a chłopak na pewno chełpi się swoim heroizmem. Gdybym był bliżej, powiedziałbym mu, że żaden człowiek nie może być tak nieodpowiedzialny! Warto by zatroszczyć się o bezpieczeństwo, bo zagrożenie czyha na każdym kroku.
A ja nie ustaję w wędrówce po nieboskłonie. Zbliżam się do jakiegoś miasta otulonego szaroniebieskosrebrzystą mgłą. Lecz wkrótce okazuje się, że to mżawka. Po iglicy Pałacu Kultury i Nauki rozpoznaję Warszawę. Ach, jestem w metropolii! Na szczęście wznoszę się coraz wyżej, bo gdybym wędrował ulicami, na pewno zabłądziłbym w ich labiryncie. Przemierzam niebo nad miastem wzdłuż i w poprzek. Stolica Polski wygląda naprawdę urzekająco. Ileż tu wzniesionych z aluminium i szkła wieżowców i dawnej architektury. Dobiega do mnie hałas zgrzytających tramwajów i szum samochodów. Widzę strużki maleńkich postaci, które niczym mrówki zdążają do jakiegoś celu, a może donikąd. Oho, ho, dokąd tak spieszycie? W okamgnieniu powiał wiatr i znalazłem się nad jakąś osadą czy wioską, bo ujrzałem starannie utrzymane grządki z jarzynami. Rozpoznałem jarmuż i bakłażany. Daleko poza mną pozostał harmider wielkiego miasta i zacząłem napawać się bezmiarem wiejskiego spokoju. Kontemplowałem ciszę i podziwiałem pokryte zbożami, trawami i wielobarwnymi kwiatami olbrzymie połacie jako żywo przypominające kobierzec, na którym widniały różne esy-floresy. To był nie lada pejzaż! Nagle dostrzegam ponadpółmetrowe hałdy. Nadaremnie szukam w ich pobliżu szybów i górników. Poniewczasie skonstatowałem, że jestem blisko Mierzei Helskiej. Aha, ten bezkresny bezmiar wód to naprawdę morze Bałtyk. Tymczasem niebo już zszarzało, słońce skrywa się za horyzontem, niezadługo zapadnie zmierzch. Nadszedł moment, by zakończyć oryginalne wojaże i spocząć po pełnym wrażeń dniu. Tak pomyślałbym, gdybym był obłokiem. Lecz jestem dwunastoipółletnim chłopcem, który zapomniał o odrobieniu lekcji z biologii, chemii, historii, a oddał się mrzonkom. Ale czy ktoś może zakazać nam marzeń?
[FOTORELACJA]6085[/FOTORELACJA]
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz