Stacja kolejowa w Sandomierzu 26 kwietnia 1946 r. była miejscem krwawych wydarzeń. Pijany żołnierz Armii Czerwonej zastrzelił dwóch Polaków. W odwecie funkcjonariusze Służby Ochrony Kolei (wśród nich partyzanci z oddziału "Jędrusiów") zabili co najmniej kilku czerwonoarmistów. Nikt nie poniósł za to konsekwencji. Niemożliwe? A jednak...
Uczestnikiem tych wydarzeń był Rajmund Aschenbrenner. To znana w Tarnobrzegu postać. Prawnik, żołnierz podziemia, kawaler najwyższego odznaczenia miasta - medalu "Sygillum Civis Virtuti (łac. pieczęć cnoty obywatelskiej).
- Działo się to w czasie pełnym napięć, różnego rodzaju konfliktów i niepokoju - wspomina mecenas. - Urząd Bezpieczeństwa Publicznego wspólnie z organami NKWD penetrował teren i aresztował byłych żołnierzy Armii Krajowej i innych ugrupowań niepodległościowych. Często dochodziło do potyczek zbrojnych i agresji ze strony żołnierzy sowieckich, gwałtów i grabieży. Żołnierze sowieccy byli rozzuchwaleni, butni i wzorem swoich poprzedników okupacyjnych - żołnierzy niemieckich - demonstrowali swoją rzekomą wyższość narodową i kulturową. Przejawiało się to przede wszystkim w ordynarnym i brutalnym traktowaniu Polaków. W tym krytycznym czasie ja i moja rodzina, a szczególnie moi starsi bracia, czuliśmy się bezpośrednio zagrożeni aresztowaniem, bowiem wszyscy należeliśmy w czasie okupacji do ZWZ i AK.
26 kwietnia 1946 roku pan Rajmund, wówczas mieszkaniec Sandomierza, poszedł na stację kolejową do swojego kolegi Alojzego Mazura, którego ojciec pracował na kolei i miał tam w baraku obok dworca służbowe mieszkanie. Barak przylegał do peronu kolejowego i biura dyżurnego ruchu. W mieszkaniu przebywał też inny z żołnierzy podziemia Marian Sztobryn.
- W trójkę rozmawialiśmy o sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Czy nas aresztują i kiedy. Wymieniliśmy się najnowszymi informacjami. Po pewnym czasie pożegnałem się z kolegami, podszedłem do pani Mazurowej i z nią również chciałem się pożegnać. Ona znajdowała się naprzeciwko drzwi, które prowadziły na korytarz, przebiegający w poprzek baraku. Gdy wyciągnęliśmy ręce do pożegnania, otworzyły się drzwi i stanął w nich sowiecki żołnierz. Był strasznie podniecony, oczy miał nabiegłe krwią i pianę na ustach. (...)
Wacław Pintal
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz