Już rzymski mąż stanu Katon Starszy autorytatywnie twierdził, że najpodlejszy czyn, nawet ten skierowany przeciwko ludziom, usprawiedliwić można, wmawiając im, że dokonało się go, mając na względzie ich własną korzyść. Taką właśnie metodą posłużył się Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej w Krakowie, decydując o wycięciu z Kępy Zawichojskiej 25 hektarów dorodnego sosnowego lasu.
Zacznijmy od topografii. Na lewym brzegu Wisły, około 500 metrów poniżej Zawichostu leży Kępa Zawichojska - wyspa powstała dzięki temu, iż z głównego koryta oddzieliła się odnoga, która, płynąc wzdłuż wału, odseparowała kawał gruntu o powierzchni około 50 hektarów. Brzegi obu koryt porasta wiklina oraz drzewa i krzewy lubiące wilgoć, a środek zarastał piękny sosnowy las, zasadzony jeszcze przed wojną w celu zakotwiczenia niepewnego gruntu oraz, w razie wysokiej wody, osłonięcia wału przed nadmiernym jej naporem.
Przez ten czas wyrósł dorodny, żywiczny las, którego zapach przy sprzyjającym wietrze docierał do miasta.
Ale tego lasu i zapachu już nie ma, bo padł ofiarą nowej doktryny obrony przed powodzią. Wszystkiemu winna powódź w 2010 r., a właściwie spowodowana nią panika, która doprowadziła do podjęcia obrony przed naturą za pomocą trzebienia natury. Wtedy to część domorosłych fachowców doszła do wniosku, że wszystkiemu winna zarastająca międzywale roślinność, powodująca podwyższenie poziomu wody oraz hamująca jej przepływ.
Spore grono autorytetów przestrzegało przed totalną trzebieżą, apelując o rozsądny wybór "ofiar" kaźni i argumentując, iż roślinność osłania wały przed nadmiernym, grożącym rozmyciem naporem wody. Zwracali uwagę na nadmierne zwężenia koryta rzek przez budowę w nich rozmaitych obiektów - vide Sandomierz, gdzie oczyszczalnię ścieków wybudowano w korycie Wisły. Mówili o potrzebie budowy polderów na terenach szczególnie narażonych na zalewanie oraz wielu innych, sprawdzonych rozwiązaniach.
Zwyciężyła jednak opcja pustoszenia koryta i niebawem zaczęło się totalne wycinanie wszystkiego, bez względu na to, czy trzeba, czy nie. Doszło wręcz do swoistej rywalizacji, kto więcej wytnie, a najbardziej wydajni uchodzili za szczególnie dbających o bezpieczeństwo. Nic dziwnego, że w wielu przypadkach dopuszczono się wręcz gwałtu na naturze.
Najbliższym tego przykładem może być właśnie casus Zawichostu. (...)
Jan Adam Borzęcki
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz