55-letnia Regina i 56-letni Wiesław S. od samego początku „galaretowej afery” współpracowali z organami ścigania i od razu przyznali się do winy. W żaden sposób nie usiłowali mataczyć, czy umniejszać swojej winy, od samego też początku sprawy wyrażali autentyczną skruchę. Mówili o tym m.in. na łamach „Tygodnika Nadwiślańskiego” – naszej redakcji udało się z nimi porozmawiać, gdy jeszcze nie były znane wyniki wszystkich ekspertyz. Ta postawa znalazła odzwierciedlenie w wyroku.
Na początku procesu prokuratura domagała się dla małżonków kary bezwzględnego więzienia. Dlatego nie doszło do dobrowolnego poddania się karze.
Sam proces był dla obserwatorów nietypowy. Żona ofiary i starsze kobiety, które uległy zatruciu feralną galaretą płakały wraz z oskarżonymi, pokrzywdzeni mówili, że wybaczają sprawcom tragedii, świadkowie przyznawali, że nie mają żalu, a jeden z nich na sali sądowej życzył oskarżonym wszystkiego dobrego.
– To, co się stało, było tragedią także dla moich klientów. Oni w żaden sposób nie ujmowali sobie winy, ale też przeżyli i przeżywają dramat. Przeprosili pokrzywdzonych i były to szczere przeprosiny, nie dyktowane chęcią uniknięcia odpowiedzialności. To był nieszczęśliwy wypadek, dlatego pokrzywdzeni im wybaczyli, co potwierdzili przed sądem – mówi dr Leszek Kupiec, obrońca oskarżonych.
Wobec takiego rozwoju sytuacji i zeznań pokrzywdzonych i świadków, prokuratura zmieniła swój pierwotny wniosek dotyczący bezwzględnej kary pozbawienia wolności dla Reginy i Wiesława S. To otworzyło drogę do błyskawicznego zamknięcia postępowania – już na drugiej rozprawie.
Sędzia Aneta Żuraw-Kędziora uznała oskarżonych za winnych wszystkich stawianych przez prokuratora zarzutów i wydała wyrok skazujący ich na kary po roku pozbawienia wolności, warunkowo zawieszając karę na 3 lata. Takiego wymiaru kary domagał się prokurator.
Dodatkowo, sąd skazał małżeństwo S. na zapłatę 150 tys zł nawiązki dla żony mężczyzny, który zmarł po zjedzeniu galarety, po 15 tys. zł nawiązki na rzecz seniorek, które również zatruły się feralną galaretą, na pokrycie części kosztów sądowych oraz na 5-letni zakaz hodowania trzody chlewnej, uboju i produkcji wyrobów wędliniarskich i garmażeryjnych.
Sędzia w ustnym uzasadnieniu podkreśliła, że wina oskarżonych nie budzi wątpliwości, podobnie jak okoliczności, czyli to, że oskarżeni produkowali wędliny i wyroby garmażeryjne bez nadzoru i w nieodpowiednich warunkach sanitarnych. Sędzia podkreśliła wysoką szkodliwość społeczną czynu, zauważając jednocześnie, że postawa oskarżonych od samego początku była jednoznaczna, a skrucha wyrażana przez nich na wszystkich etapach najpierw śledztwa, a potem procesu, szczera. Jak stwierdziła sędzia Aneta Żuraw-Kędziora, tragedia, która się wydarzyła, była dla oskarżonych surową, gorzką lekcją, z której wyciągnęli wnioski.
Tragedia, której epilog rozegrał się 9 maja na sali sądowej w Tarnobrzegu wydarzyła się 17 lutego 2024 roku. Małżeństwo S. z powiatu mieleckiego sprzedawało na targowisku w Nowej Dębie wędliny i galaretę garmażeryjną. Byli dobrze znani klientom, ich wyroby od dawna cieszyły się doskonałą opinią.
Feralnego dnia małżonkowie sprzedali 6 porcji galarety. Jedną z nich kupił mieszkający w Polsce od 20 lat i pracujący w nowodębskim szpitalu 54-letni Ukrainiec. Mężczyzna po powrocie do domu zjadł całą porcję potrawy. Niedługo później doznał zapaści, mimo przewiezienia do szpitala zmarł.
Niedługo później do nowodębskiego szpitala trafiły dwie kolejne ofiary zatrucia – kobiety w wieku 67. i 72. lat. Okazało się, że obie także kupiły galaretę, ale zjadły tylko po kilka kęsów, bo wyczuły w potrawie dziwny smak. Stan obu był bardzo poważny, ale lekarzom udało się uratować im życie.
Trzy obce dla siebie i nie mające ze sobą styczności ofiary zatrucia wzbudziły zaniepokojenie lekarzy z Nowej Dęby, którzy powiadomili policję. Ta błyskawicznie ustaliła, że wspólnym mianownikiem wszystkich trzech przypadków jest kupiona na targu galareta domowej roboty.
Policja wszczęła alarm, pierwszym medium, który poinformował o zagrożeniu zabójczą galaretą był portal internetowy „Tygodnika Nadwiślańskiego”. Potem temat podchwyciły ogólnopolskie media, do poinformowania ludności o zagrożeniu użyto nawet Alertu RCB. Dzięki szybkiej akcji informacyjnej, kolejne dwie osoby, które kupiły feralną galaretę nie zjadły jej tylko dostarczyły ją policji. Do dziś nie wiadomo, co stało się z szóstą porcją wyrobu sprzedaną tego dnia w Nowej Dębie.
Śledztwo pozwoliło na ustalenie, że małżonkowie S. z powiatu mieleckiego produkowali wędliny i wyroby garmażeryjne w warunkach chałupnicznych. Próbki wyrobów przesłano do Państwowego Instytutu Weterynarii – Państwowego Instytutu Badawczego. Okazało się, że wędliny są zrobione zgodnie ze sztuką masarską i nie mają żadnych przekroczonych norm konserwantów, itd. Natomiast w galarecie wykryto niezwykle wysokie stężenie azotynu sodu, przeszło stukrotnie przekraczające śmiertelną dawkę.
Wynik sekcji zwłok 54-latka potwierdził, że przyczyną jego śmierci był azotyn sodu. Regina i Wiesław S. zostali oskarżeni o nieumyślne spowodowanie śmierci.
Śledztwo wyjaśniło, jak doszło do zatrucia galarety. W pomieszczeniu, w którym przygotowywano wyroby wędliniarskie mi garmażeryjne znaleziono białą substancję – jak się okazało, czysty azotyn sodu. Osoba przygotowująca galaretę pomyliła go z wyglądającą identycznie zwykłą solą kuchenną.
Wyrok jaki zapadł przed tarnobrzeskim sądem jest nieprawomocny, jednak ani prokuratura, ani obrona najprawdopodobniej się od niego nie będzie odwoływać.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz