Zamknij

Dodaj komentarz

Piłka w grze. Podsumowanie jesieni w sandomierskiej klasie "B"

. 09:25, 25.12.2025 Aktualizacja: 12:27, 23.12.2025
1 Fot. Klimontowianka Klimontów Fot. Klimontowianka Klimontów

Nie brakuje emocji w walce o awans w sandomierskiej klasie "B". Po pierwszej części sezonu wykrystalizowała się czołówka drużyn, która chce osiągnąć sukces, niemniej także kolejne zespoły myślą, by nawiązać kontakt z przodem tabeli. Jak wygląda sytuacja w drużynach? Zapytaliśmy o to trenerów.

Po pierwszej części sezonu najbardziej mogą być zadowoleni w Wojciechowicach. GKS wyróżnił się na tle rywali i zajął 1. miejsce. Podsumowując pierwszą część sezonu, trener Mateusz Dryka podkreślił przede wszystkim satysfakcję z dorobku punktowego.

– Mieliśmy dość sporą serię zwycięstw. Punktowo na pewno jesteśmy zadowoleni. Kurczę, ciężko powiedzieć coś innego, bo po prostu jesteśmy szczęśliwi z tego, że zdobyliśmy tyle punktów. Nie oglądamy się na innych, patrzymy tylko na siebie i chcemy dalej dążyć do poprawy – mówi trener GKS-u Wojciechowice.

Trener nie ukrywa, że utrzymanie tak wysokiego poziomu nie będzie łatwe. – To będzie na pewno trudne. Poprawić wynik z tej rundy to spore wyzwanie – zaznacza Mateusz Dryka.

Zapytany, co zrobić, by gra Wojciechowic była jeszcze lepsza, odpowiada: – To jest dobre pytanie, na które ciężko odpowiedzieć, bo każdy chce, żeby było jak najlepiej. Najważniejsze, żeby omijały nas kontuzje, żeby można było cały czas trenować, żeby frekwencja treningowa i meczowa była na odpowiednim poziomie. I konsekwencja – żeby się nie zadowalać. Bo jeśli popadniemy w stagnację i będziemy myśleć, że jesteśmy, cytując klasyka, mistrzami świata, to boisko szybko nas zweryfikuje – mówi trener.

Podkreślając znaczenie drużynowości, trener wyjaśnia: – Jesteśmy po prostu drużyną. Patrząc po rankingach strzeleckich, gdzie zazwyczaj w każdym zespole wyróżnia się jeden, maksymalnie dwóch zawodników, u mnie takich graczy jest sześciu–siedmiu. Ciężko więc zwrócić uwagę tylko na jedną osobę – w ofensywie trzeba uważać na każdego. A bronimy też całą drużyną. To konsekwencja i z tyłu, i z przodu. No i mamy też dużą liczbę osób atakujących – mówi Mateusz Dryka.

Trener nie ukrywa, że choć punktowo zespół wykonał duży krok naprzód, pozostało poczucie niedosytu. – Porównując obecną sytuację do poprzedniej rundy, na pewno jestem zadowolony. Aczkolwiek patrząc tylko na tę rundę, ten mały niedosyt zostaje. W meczach, w których straciliśmy punkty, na pewno nie zasługiwaliśmy na to, by je stracić. Mieliśmy w nich zdecydowanie więcej sytuacji podbramkowych niż przeciwnik – ocenia szkoleniowiec.

Zapytany o wzmocnienia, trener wyjaśnia realia niższych lig: – To okienko jest dość ciężkie, bo żeby kogoś ściągnąć, trzeba zawodnika wykupić. Finanse w niższych ligach są ograniczone, więc ciężko coś powiedzieć. Ale na pewno się rozglądamy – mówi trener GKS-u.

Trener zachowuje ostrożność w prognozach. – Druga runda będzie na pewno cięższa – każdy będzie chciał z nami wygrać, każdy będzie jeszcze mocniej się starał. Są dwie, trzy drużyny, które nas gonią w tabeli, więc ta runda będzie ciekawsza. A czy A-klasa? Ciężko porównywać, nie wiadomo, co będzie za pół roku – zaznacza Mateusz Dryka.

Trener podkreśla również, że celem jest praca tu i teraz: – Staram się nie wybiegać aż tak daleko. Wszyscy są już myślami w A-klasie, a tak naprawdę mamy jeszcze jedenaście meczów. W nich może wydarzyć się bardzo dużo. Wolę patrzeć na chwilę obecną — na to, żeby się zregenerować i przygotować do okresu przygotowawczego – podsumowuje trener Mateusz Dryka.

Runda jesienna w sandomierskiej klasie "B" przyniosła kilka niespodzianek, ale jedna z największych należy bez wątpienia do Marola Jacentów. Zespół zajął wysokie, drugie miejsce i na półmetku sezonu pozostaje jednym z głównych kandydatów do walki o awans.

Po pierwszej części sezonu Marol może czuć się jednym z pozytywnych zaskoczeń ligi. Sam trener przyznaje, że taki rezultat był ponad oczekiwania – zwłaszcza że zespół opiera się głównie na młodych zawodnikach.

– Myślę, że nikt się chyba nie spodziewał, że zajdziemy aż tak wysoko. Uważam, że to bardzo dobry wynik, zwłaszcza że mam młody skład i wielu swoich wychowanków. Jestem naprawdę zadowolony z tego, że udało się wywalczyć tę pozycję, bo widać, że wykonaliśmy ogrom pracy. Chłopaki zrobili duży postęp i znacznie lepiej odnajdują się na boisku. Jestem z tego bardzo dumny – mówi Mateusz Koterbski, trener Marola Jacentów.

Zdaniem szkoleniowca obecne wyniki to przede wszystkim efekt dobrze przepracowanego okresu przygotowawczego. Zima okazała się kluczowa dla budowania formy i wytrzymałości.

– Myślę przede wszystkim o przygotowaniach – zarówno o tych wcześniejszych, jak i o zimowych, które przepracowaliśmy bardzo solidnie. W poprzedniej rundzie przegraliśmy chyba tylko dwa mecze i sił wystarczyło nam na całą jesień. W tej rundzie nie wszystko wyglądało tak dobrze, jak wskazuje tabela, bo mieliśmy sporo problemów: brak bramkarza, granie w osłabieniu, czerwona kartka… Mimo to uważam, że mocno przepracowana zima dała nam siłę, by walczyć do końca – podkreśla szkoleniowiec.

Mateusz Koterbski podkreśla, że za wynikiem nie stoją ani przypadek, ani pojedyncze zrywy. Drużyna funkcjonuje dobrze przede wszystkim dzięki podejściu zawodników do swoich obowiązków.

– Przede wszystkim zaangażowanie i profesjonalne podejście. To już nie jest granie „na pół gwizdka”. Każdy potrafi z czegoś zrezygnować, odpowiednio zaplanować obowiązki – pracę, rodzinę czy wyjazdy – żeby być na meczu czy treningu. Potrafimy ze sobą rozmawiać, ustalać terminy, dopasowywać godziny treningów, sparingi, a nawet prywatne plany. To naprawdę dużo. Ich podejście i zaangażowanie są największą wartością – mówi trener.

Wielu kibiców zastanawia się, czy znakomity wynik jest efektem rosnącej siły Marola, czy może spadku poziomu ligi. Trener ocenia to realistycznie.

– Uważam, że liga jest słabsza niż w poprzednich latach. Nie ma jednej wyraźnie wiodącej drużyny, tak jak to bywało wcześniej. Kiedy robiliśmy awans, rywale byli bardzo poważnie wzmocnieni – chociażby Paniska czy Instal Michałów ze Starachowicami. Teraz poza Wojciechowicami, które są naprawdę solidne i wzmocnione, poziom nieco spadł. Ogólnie myślę, że od klasy "B" po "okręgówkę" poziom się wyrównał, a względem ostatnich lat nawet trochę obniżył – tłumaczy szkoleniowiec.

Marol nie tak dawno występował w A-klasie. Czy obecny sezon może być dla zespołu krokiem w kierunku powrotu? Mateusz Koterbski podchodzi do sprawy z rezerwą.

– Każdy rok zaczynamy z nastawieniem, że chcemy powalczyć o awans. Jednak bez wzmocnień ciężko będzie w A-klasie się utrzymać. Zresztą sam awans też nie jest przesądzony – ani dla nas, ani dla Wojciechowic, ani dla kilku innych drużyn. W lidze jest cztery, może pięć wyrównanych zespołów, które regularnie punktują i wszystko może się wydarzyć. My mamy teraz trudniejszy terminarz: wyjazdy do Wojciechowic, Bogorii czy Obrazowa, więc druga część sezonu na pewno nie będzie łatwa. Ale piłka jest nieprzewidywalna – i dlatego tak nas wszystkich wciąga – mówi trener.

Kibice często pytają o ewentualne transfery, ale dla trenera to nie jest prosta sprawa. Wzmocnienia mogą pomóc, ale mogą też zahamować rozwój młodych zawodników.

– To bardzo złożony temat. Z jednej strony chciałbym, z drugiej – nie do końca. Wielu ludzi nie rozumie, że przyciągnąć nowych zawodników jest łatwo, ale wtedy ktoś z obecnych musi stracić miejsce. A jeżeli młody chłopak, który się angażuje i rozwija, nie dostaje szans, to albo przestaje grać, albo odchodzi. I nagle cały plan się rozsypuje, bo ci, na których budowaliśmy zespół, nie będą chcieli wrócić. To cienka granica między wzmocnieniem drużyny a stawianiem na swoich – tłumaczy szkoleniowiec.

Trener zaznacza jednak, że pewne ruchy kadrowe mogłyby okazać się korzystne.

– Chciałbym dwóch zawodników, żeby podnieść rywalizację i trochę nas wzmocnić. Ale jeśli się nie uda i nikt nie będzie chciał nam pomóc, to wierzę, że i tak z meczu na mecz będziemy wyglądali coraz lepiej. Choć wiadomo – są kontuzje, wyjazdy, różne plany. Nie na wszystko mam wpływ – mówi Mateusz Koterbski.

Choć terminarz nie będzie sprzyjał, a liga pozostaje nieprzewidywalna, w Jacentowie panuje optymizm. Zespół wyróżnia się zaangażowaniem, ma solidną bazę w postaci zimowych przygotowań i cały czas się rozwija. Jeśli utrzyma poziom z jesieni, może jeszcze namieszać w walce o awans.

3. miejsce po rundzie jesiennej zajmuje GKS Obrazów. Podsumowując minione miesiące, trener Damian Lipiec nie ukrywa, że runda jesienna przyniosła jego drużynie zarówno wzloty, jak i poważne lekcje.

– Myślę, że była to dosyć udana runda, bo wystartowaliśmy naprawdę dobrze – zwycięstwami w dwóch pierwszych spotkaniach. Później niestety dostaliśmy dwa „gongi”. Przegraliśmy w Jacentowie dosyć wysoko, co już było sygnałem, że coś niedobrego zaczyna się dziać. Potem u siebie wydawało się, że chcieliśmy się odbudować, a Bogoria po prostu można powiedzieć, spuściła nam łomot – i to na własnym boisku. Gdzie od, nie pamiętam, dziesięciu czy jedenastu spotkań nie przegraliśmy meczu. No i po tych dwóch meczach byliśmy w dużym kryzysie. Ale potem przyszło siedem czy osiem zwycięstw z rzędu. Ta porażka z Bogorią dała nam dużo do myślenia, padło wtedy też parę cierpkich słów. A później zwycięstwo w Rakowie w następnej kolejce, gdzie graliśmy większość meczu w dziesięciu i wygraliśmy w samej końcówce 3:1, jeśli dobrze pamiętam. To były takie dwa kluczowe momenty rundy – porażka z Bogorią, po której wzięliśmy się w garść i zrozumieliśmy, że samo się nie wygra, trzeba dołożyć starań, zaangażowania i odpowiedniego podejścia. No i te siedem czy osiem wygranych z rzędu, które zapewniły nam miejsce na podium w rundzie jesiennej. Niestety, w ostatnim meczu chyba za bardzo uwierzyliśmy, że jesteśmy w stanie wygrać z każdym, i znowu dostaliśmy kubeł zimnej wody na głowę – przegraliśmy z Linowem. Ale mimo wszystko uzbieraliśmy naprawdę dużo punktów. Na pewno będziemy walczyć na wiosnę o dobre miejsce w tabeli. Nie mówię głośno o żadnym awansie – chcemy po prostu wygrywać każdy kolejny mecz. Strata punktowa do zespołów z czuba jest mała i po dwóch, trzech kolejkach tabela może się wywrócić do góry nogami. Miejsca 1–5 są jak najbardziej w zasięgu kilku drużyn. Myślę, że wiosna będzie ciekawa, a my znowu będziemy chcieli powalczyć o czołowe lokaty – mówi szkoleniowiec.

Wysokie, trzecie miejsce po rundzie jesiennej nie wzięło się znikąd. Trener mówi o tym, co stanowi fundament drużyny.

– Tak jak wspomniałem wcześniej: możemy tak naprawdę podziękować Bogorii za tę porażkę 0:3 u siebie, bo po niej naprawdę wzięliśmy się w garść. Chłopaki zobaczyli, że nikt się przed nami nie położy, czy gramy u siebie, czy na wyjeździe. Trzeba się zaangażować, wybiegać, powalczyć. Mamy też dobrą ofensywę – widać to po statystykach, bo dużo bramek strzelamy. To był klucz do sukcesu, podobnie jak gra na własnym boisku, gdzie oprócz potknięcia z Bogorią prezentowaliśmy bardzo wysoki poziom. Wygrana u siebie z Wojciechowicami, wcześniejsza seria jedenastu meczów bez porażki u siebie – to wszystko pokazuje, że jesteśmy drużyną swojego boiska. Na wyjazdach też nieźle sobie radziliśmy. Stąd tyle punktów i stąd nasze miejsce w tabeli. Jak się wygrywa, to naturalnie rośnie się w tabeli – a nam udawało się to przez osiem kolejnych spotkań, które wygrywaliśmy przekonująco, bez „prześlizgiwania się”. To były solidne zwycięstwa – podkreśla Damian Lipiec.

Trener zapowiada, że klub nie planuje rewolucji, ale pozostaje otwarty na jakościowe ruchy.

– Coś tam myślimy, ale nie chcemy robić wielkiego zamieszania w drużynie. Jeżeli uda się pozyskać kogoś wartościowego – to dobrze. Już w rozmowach z prezesem mówiłem, że nie chcę przypadkowych uzupełnień. Jeżeli ktoś ma przyjść, to musi być realnym wzmocnieniem. Kadra jest w porządku. To jest B-klasa – każdy pracuje, ma swoje obowiązki – ale trzon zespołu mamy mocny. Nie ma wielkiej potrzeby wzmocnień, ale jeśli udałoby się sprowadzić dwóch zawodników, to na pewno byśmy nie narzekali. Na razie mamy przerwę, chcemy odpocząć, a na początku roku wznowimy treningi. Zobaczymy, co przyniesie wiosna – mówi szkoleniowiec.

Trener Damian Lipiec tonuje nastroje, podkreślając, że wyniki mają być efektem pracy, a nie presji.

– Mogę powiedzieć otwarcie: przez całą rundę jesienną ani razu nie padło z moich ust słowo „awans”. Chcieliśmy wygrywać każdy kolejny mecz. Uważam, że jeśli nie zdominuje się ligi, nie wygrywa niemal wszystkiego i nie pokazuje się wyraźnej przewagi, to nie ma sensu pchać się wyżej. Mamy przykład z poprzedniego roku – Piast Osiek awansował, a teraz często wysoko przegrywa. To daje do myślenia. Awans cieszy przez miesiąc, ale potem trzeba wyjść na boisko w wyższej lidze i walczyć. Dlatego podchodzimy do tego spokojnie. Nie mamy parcia. Chcemy wygrywać, bo zwycięstwa budują atmosferę i pewność siebie. Jeżeli jednak uda się wywalczyć awans na boisku, to na pewno nie będziemy od tego uciekać. Każdy wychodzi na boisko, żeby się rozwijać. Wiosną rywalizacja będzie bardzo zacięta – widać po ścisłej czołówce, że kilka drużyn naprawdę dobrze gra, jak na ten poziom rozgrywkowy. I to tylko na plus dla ligi – stwierdza Damian Lipiec.

Tuż za podium ligi uplasował się Hubal Linów. Zespół z gminy Zawichost z sezonu na sezon poprawia swoją dyspozycję i stał się jednym z potencjalnych kandydatów do awansu. 

Pięć punktów mniej od Linowa zgromadził natomiast Dolomit Bogoria. Ta ekipa z pewnością ma większe aspiracje, które będzie chciała potwierdzić wiosną. Trener Dariusz Krawczyk rozpoczął podsumowanie rundy jesiennej od szerokiego spojrzenia na sytuację w lidze oraz poziom rywalizacji, z jaką w tym sezonie mierzył się jego zespół.

– Runda była dla nas bardzo trudna, choć trzeba podkreślić, że mamy w lidze bardzo szeroką grupę zespołów, które realnie myślą o awansie i liczą się w walce o promocję. Stąd też ta runda była ciężka – wiele drużyn się wzmocniło, wiele z nich ma aspiracje. Jest też druga Klimontowianka, a tam wiele zależy od tego, jaki skład wystawią. To wszystko wpływa na układ tabeli i na to, z kim poszczególne zespoły zdobywają punkty. Ogólnie grupa jest bardzo ciekawa. W tak wyrównanej klasie odkąd pamiętam, nawet gdy pracowałem w Świniarach, jeszcze nie występowałem. Jest pięć–sześć mocnych zespołów. Choćby GKS Wojciechowice. Może są niespodziewanym liderem, ale mają fajnych zawodników, wprowadzili piłkarzy, którzy grali nawet w czwartej lidze. Oni naprawdę mają potencjał. Solidny jest też Obrazów, gdzie wrócił zawodnik z Koprzywianki i środek pola się im wzmocnił. My z kolei mamy skład praktycznie bez zmian, co mnie cieszy, bo chłopaki są już ograni. Trochę jednak głupio pogubiliśmy punkty z zespołami niżej notowanymi, jak Koniemłoty czy Cukrownik Włostów, i stąd mamy siedmiopunktową stratę do czołówki. Myślę jednak, że wszystko jest jeszcze do odrobienia przy dużej ambicji i woli walki. Za nami jest Klimontów z podobną stratą i wszyscy nadal liczą się w grze o awans. My też chcemy walczyć do końca i nie ukrywam, że na wiosnę zrobimy wszystko, by chociaż to drugie miejsce było w naszym zasięgu – mówi trener.

Szkoleniowiec dokonał również analizy słabszych momentów drużyny oraz przyczyn, które zaważyły na utracie ważnych punktów. – Trochę tych potknięć było. Mieliśmy swoje problemy. W tym roku nasz najlepszy napastnik, Jurkowski, brał ślub. Praktycznie pół zespołu było na weselu i stało się to przed meczem z Klimontowianką. Nie chcę się usprawiedliwiać, ale takie rzeczy też mają wpływ – raz był wieczór kawalerski, raz wesele… Jego dyspozycja w tej rundzie była fatalna, bo myślami był gdzie indziej. Strzelił tylko jedną bramkę, a w poprzednim sezonie miał ich trzydzieści. De facto z niego nie skorzystaliśmy, a on sam ma tego świadomość. Przez to mieliśmy duże problemy w ofensywie, zarówno ze zdobywaniem bramek przez niego, jak i przez pozostałych zawodników grających w ataku. To był największy mankament. Mamy taką przypadłość, że po świetnym meczu, jak z Rakowem, gdzie strzeliliśmy osiem bramek, przychodzi duże rozluźnienie. I później gramy zbyt na luzie, jak choćby z Koniemłotami, i nie potrafimy wyjść na boisko maksymalnie skoncentrowani. Efektem tego jest mniejsza liczba sytuacji, nerwówka i w konsekwencji remis. Ciężko to czasem racjonalnie wytłumaczyć. W defensywie prezentowaliśmy się bardzo dobrze praktycznie przez całą rundę – aż do ostatniego meczu, na którym mnie nie było z powodów osobistych. Do tego momentu mieliśmy najlepszą defensywę w lidze. Niestety, w ostatnim meczu straciliśmy cztery bramki i spadliśmy w tym zestawieniu, ale generalnie z tyłu wyglądamy naprawdę solidnie. Gorzej jest z przodu. Popracujemy nad tym zimą. Mam nadzieję, że Jurkowski dobrze przepracuje okres przygotowawczy, jego perypetie się skończą i wróci do formy. Tym bardziej że wiosnę zaczynamy u siebie dwoma meczami i chcemy gonić czołówkę – stwierdza szkoleniowiec.

Dariusz Krawczyk odniósł się również do tego, co może pomóc drużynie w poprawie miejsca w tabeli.

– Nie chcemy wzmacniać kadry na siłę, bo uważam, że zespół jest solidny. Chciałbym tylko, żeby wszyscy przetrenowali zimę i wrócili w pełni dyspozycyjni. Całą rundę brakowało Zdziucha, który wyjeżdżał za granicę. Teraz ma być już dostępny. Jeśli będziemy w komplecie, a zespół jest już drugi sezon razem, to wygląda to naprawdę dobrze. Jeżeli będę miał całą kadrę do dyspozycji, nie będziemy rotować ani szukać kolejnych wzmocnień, bo to znowu wymaga czasu. Chcemy iść do wiosny tym składem, który mamy, bo uważam, że jest on mocny jak na tę ligę i stać nas na dużo wyższe miejsce – podkreśla Dariusz Krawczyk.

Trener wskazał te elementy, które najbardziej go w tej rundzie zaskoczyły: – Na pewno zaskoczył mnie Marol. Nie tyle co GKS, ale właśnie Marol, który gra praktycznie swoją młodzieżą,  mimo problemów wywalczył świetne miejsce po tej rundzie. Fakt, dużo meczów grali u siebie na „czubie”, ale i tak trzeba im oddać szacunek za to, co osiągnęli – mówi trener.

Dariusz Krawczyk wskazał, co powoduje jego największy niedosyt.

– Liczyłem, że po tej rundzie będziemy przynajmniej na podium. Myślałem, że największym rywalem będzie Klimontów, ale oni sami bardzo zawiedli. Tabela pokazuje coś zupełnie innego niż można było typować przed sezonem, patrząc na składy. Zakładaliśmy, że Klimontów będzie na czele, a reszta będzie gonić, a tu jednak realia B-klasy pokazują coś innego. W tej lidze liczy się wola walki, ambicja, pełne zaangażowanie i trochę szczęścia w danym meczu. Kto ma to wszystko, ten jest na górze – mówi.

Nowym zespołem, który przed sezonem pojawił się na mapie piłkarskiego regionu, była drużyna rezerw Klimontowianki Klimontów. Jeszcze zanim rozpoczęły się zmagania, ekipa ta stawiana była w roli jednego z faworytów. Tymczasem, jak na razie podopieczni trenera Karola Boryckiego zdobyli 15 punktów, co pozwala po rundzie jesiennej zajmować im 6. miejsce w zestawieniu.

Szkoleniowiec pytany o ogólną ocenę debiutanckiej rundy, podkreślił młody charakter zespołu oraz ideę stworzenia drugiej drużyny jako przestrzeni do ogrywania wychowanków.

– Postawiliśmy na to, że to jest drużyna składająca się w większości, a przynajmniej z przewagą chłopców z roczników 2006, 2007, 2008, 2009. Reszta to są zawodnicy, którzy są naszymi wychowankami. Tułali się po klubach okolicznych, aż doszliśmy do takiego wniosku, że warto by było, żeby ci młodsi ogrywali się troszeczkę w tej niższej lidze seniorów. Od B-klasy zaczęliśmy, bo tak trzeba, po to, żeby oni te swoje tak zwane błędy popełnili w niższej lidze, żeby móc ich po prostu promować i ogrywać po to, żeby wpuszczać ich potem powoli do ligi czwartej. W większości oni też trenują z tą czwartą ligą – mówi Karol Borycki.

Szkoleniowiec odniósł się do rezultatów sportowych i specyfiki rywalizacji w klasie "B", podkreślając, że nadrzędnym celem nie jest wynik, lecz rozwój zawodników.

– Trochę punktów pogubiliśmy. Liga jest specyficzna. Jedziesz na jedno boisko, grasz na takiej troszkę większej hali, na innym boisku u siebie masz inne warunki do gry. Myśmy – tak ja, jak i drużyna – poznawali tę ligę w tej rundzie. Znamy część boisk, wiemy, że musimy się w jakiś sposób w przyszłej rundzie do tego odnieść. Cel był taki, żeby po prostu zagrać dobrą rundę, dobry sezon. Nie napinamy żadnego balonika, że my musimy awansować albo wyjść z ligi. Fajnie, gdyby się to udało, aczkolwiek mówię – wynik sportowy jest na drugim miejscu przy tej drużynie. Tutaj chcemy młodzież wprowadzać, adaptować z piłką seniorską, a dalej przyjdzie wynik sportowy, czysto, z meczu na mecz. Wiadomo, jeśli punkty zdobywasz, to możesz zawalczyć. Trochę pogubiliśmy tych punktów, więc raczej nie będzie to lekkie wyzwanie, żeby w przyszłej rundzie ugrać tyle, żeby móc z tej ligi wyjść. Ale na pewno będziemy się starać, bo wierzę, że w naszych chłopakach jest potencjał – mówi szkoleniowiec.

Trener wyjaśnił, jak wyglądała budowa zespołu i jak udało się poukładać kadrę, mimo początkowego nadmiaru chętnych.

– Problem był taki, że na pierwszych zajęciach miałem trzydziestu zawodników (śmiech). W pewnym momencie była taka naturalna selekcja, bo różne są roczniki: jedni są maturzystami, którzy odpuszczali – to standard. Ja w tygodniu trenuję trzy razy i średnio mam piętnastu, szesnastu chłopaków plus jeszcze z pierwszej drużyny też dołączają. Tak że to żaden problem, jeśli chodzi o ludzi. Wręcz nawet ból głowy, kogo wystawić, bo każdy pracuje na to, żeby wychodzić w pierwszym składzie. No ale to każdy trener zna ten problem – może nie każdy, ale ja tak mam – że grać może jedenastu, a w obiegu jest dwudziestu dwóch – stwierdza szkoleniowiec Klimontowianki II.

Karol Borycki odniósł się do potencjału młodych zawodników oraz ich zaangażowania, które – jak zaznaczył – rzadko spotyka się w tym wieku.

– Rzadko się spotyka młodych chłopaków, którzy mają po siedemnaście, szesnaście lat, a są bardzo zaangażowani w życie klubowe. Oni grają za przysłowiowe „dziękuję”, bo wiedzą, że są w takim miejscu, gdzie to nie jest miejsce na to, żeby coś z tego mieć, tylko próbują z tego, gdzie są, zrobić trampolinę. W wieku 16–17 lat mogliby grać w juniorach młodszych, szukać miejsca w klubach okolicznych typu Wisła, Sandecja czy gdzieś, bo wiem, że trenerzy dzwonili do niektórych. A oni po prostu są oddani temu klubowi i chcą tutaj jak najwięcej ugrać na samym początku, pokazać się, nabrać doświadczenia i występować później w seniorskiej piłce na wyższym poziomie. Tak to wygląda. Jeśli chodzi o umiejętności i zaangażowanie – nic im nie można odmówić. Ale liga jest bardzo fizyczna. My próbujemy grać w piłkę, a w wielu meczach przez to przegrywaliśmy. Oni potrzebują czasu, żeby popełnić swoje błędy w seniorskiej piłce i my dajemy im ten margines. Wierzymy, że z sezonu na sezon będą bardziej ogranymi zawodnikami – mówi Karol Borycki.

Trener opowiedział również o strukturze wieku w drużynie i różnicach w doświadczeniu, które młodzi starają się nadrabiać pracą oraz wsparciem bardziej dojrzałych kolegów.

– Wystawiając składy na początku ligi, miałem proporcję taką: patrząc na zawodników z pola – bo bramkarza też mamy młodzieżowca – dziesięciu młodych do siedmiu do trzech starszych. Trzech zawodników miało dwadzieścia parę lat, ewentualnie trzydzieści, a reszta to była młodzież. Oni mogą się uczyć od tych kilku bardziej doświadczonych chłopaków – może nie ogranych na jakimś bardzo wysokim poziomie, ale po prostu na poziomie A-klasy czy okręgówki. Mamy też kilku zawodników, którzy prowadzą ich charyzmą, podejściem do treningu. Pokazują im, że to jest miejsce, gdzie można się odbić. Pierwszy trener z czwartej ligi przychodzi na treningi, przychodzi na mecze – pokaż się tam, a wskoczysz wyżej. Doświadczenia im brakuje, ale rok temu byli jeszcze w juniorach. Przechodziliśmy kilka szczebli razem, jestem z nimi pięć czy sześć sezonów. Doszliśmy do wniosku, że w juniorach nie zyskamy tyle, co nawet przegrywając mecze w B-klasie, ale zdobywając ogranie. Liga juniorska nigdy nie da tego, co poziom seniorów – stwierdza szkoleniowiec.

Oceniając całą rundę, trener wskazał, że dla drużyny był to przede wszystkim czas poznawania ligi i zbierania doświadczeń, co przełożyło się także na plany treningowe.

– Jeśli chodzi o zaskoczenia, nie miałem jakiś wielkich oczekiwań. Bardziej chcieliśmy zobaczyć, jak chłopcy będą wyglądali na tym poziomie i jak wygląda ta liga. W kilku meczach sam musiałem się przebrać i zagrać, bo sytuacja tego wymagała. Brakowało kilku, ktoś nie mógł, wiadomo. Ta runda była dla nas rozpoznawcza. Po pierwszej rundzie skład i kadra się wyklarowały. Wiem, kogo na co stać. Staram się zaplanować okres przygotowawczy tak, żeby podnieść wynik sportowy, choć piąte miejsce nie jest złe. Ale uważam, że stać nas na więcej. Grałem w czwartej lidze, okręgówce, A-klasie – a B-klasa to jest trochę stan umysłu. Możesz nastawić się na ładne granie, ale przez to ładne granie przegrywasz mecze. Nie miałem wcześniej doświadczenia z tym poziomem, więc dopiero to poznawaliśmy – podkreśla Karol Borycki.

Trener podsumował swoją ocenę rundy, kładąc nacisk na priorytet w postaci rozwoju młodych zawodników.

– Będę dokładał wszelkich starań, żeby tę drużynę podnosić z meczu na mecz. A jeśli to będzie szło w parze z wynikiem, to będę tylko zadowolony. Wynik jest drugorzędny. Naszą wizytówką jest czwarta liga i tam chcemy promować. Chcemy ograć tutaj tych chłopaków, żeby z roku na rok mieć w czwartej lidze coraz więcej wychowanków. To jest najważniejsze – podkreśla Karol Borycki.

W dolnej części stawki swoje miejsce znalazła ekipa Cukrownika Włostów. Z pozytywnym nastawieniem zespół ten wchodził w sezon, mecze jednak wszystko zweryfikowały.

Maciej Drozdowski, szkoleniowiec ekipy z powiatu opatowskiego, podsumowując rundę, zwrócił uwagę na rozbieżność między oczekiwaniami a wynikami. Wskazał przede wszystkim problemy organizacyjne i kadrowe, które wpłynęły na dyspozycję zespołu.

– Na pewno apetyty były większe niż wyniki. Szczególnie w drugiej połowie rundy było wyraźnie widać brak treningów i niską frekwencję. Niestety, jesteśmy drużyną amatorską. Większość zawodników pracuje, wyjeżdża, studiuje. Do tego doszły kontuzje, które sprawiły, że braki kadrowe mocno nam doskwierały. O ile początek rozbudził w nas nadzieję, że to będzie dobra runda, o tyle druga część pokazała, że – jak się śmiałem – wróciliśmy do takich "ustawień fabrycznych", czyli do poprzedniego sezonu, gdy byliśmy chłopcami do bicia, choć nie wyglądało to aż tak źle – mówi Maciej Drozdowski.

Trener odniósł się do końcówki rundy i ocenił, że mimo niepowodzeń zespół ma potencjał na lepszą grę. Podkreślił również znaczenie wsparcia organizacyjnego i możliwych zmian kadrowych.

– Szczególnie ostatni mecz… Gdyby potrwał chwilę dłużej, to z Jacentowem odwrócilibyśmy wynik. Niestety, znów przegraliśmy. Apetyty jednak są. Myślę, że wiosna może być ciekawa, jeśli dostaniemy odpowiednie wsparcie ze strony gminy, a na to się zanosi. Może dojść do kilku zmian w kadrze i wtedy będziemy walczyć o inne cele niż do tej pory – mówi szkoleniowiec.

Trener podkreśla, że Cukrownika stać na lepsze wyniki niż te jesienne. Wskazuje jednak, że ich osiągnięcie zależy przede wszystkim od regularnych treningów i lepszej frekwencji.

– Stać nas na więcej. Początek rundy to pokazał. Mieliśmy dobrą frekwencję na treningach, a to przekładało się na wyniki. Później treningów zabrakło, więc automatycznie brakowało sił, by wygrywać z drużynami, które regularnie trenują. Jeśli frekwencja się poprawi, a wygląda na to, że dołączą do nas kolejni zawodnicy z Opatowa, wyniki także pójdą w górę – mówi Maciej Drozdowski.

Trener wstrzemięźliwie podchodzi do określania swojej drużyny mianem „czarnego konia”. Jednocześnie nie ukrywa, że Cukrownik może odegrać wiosną znacznie większą rolę w lidze.

– Nie wiem, czy jesteśmy "czarnym koniem". To zależy od rozmów, które prowadzimy lub będziemy prowadzić w gminie. Jeśli wszystko pójdzie w dobrym kierunku, możemy namieszać w tej lidze. Po prostu będziemy trudnym rywalem dla każdego – podkreśla szkoleniowiec,

Wskazując źródło siły zespołu, Maciej Drozdowski akcentuje znaczenie frekwencji i regularnych treningów. Zwraca uwagę, że w warunkach B-klasy trudno o pełną mobilizację przy amatorskim charakterze rozgrywek.

– Naszą siłą jest frekwencja. Jeśli przychodzą zawodnicy z doświadczeniem i umiejętnościami, i do tego trenują, to wyniki są zdecydowanie lepsze niż wtedy, gdy jest tzw. łapanka – kto może, ten przychodzi, żeby tylko złożyć skład. Taki jest urok klasy "B". Spotykamy się, żeby pograć w piłkę od czasu do czasu, to nie jest profesjonalne podejście. Rozumiem chłopaków – praca, szkoła, rodzina, wyjazdy są ważniejsze. Piłka w naszym życiu jest trochę na dalszym planie. Ale jeśli frekwencja będzie lepsza i wzmocnimy skład kilkoma zawodnikami, na co się zanosi, będziemy prezentować się znacznie lepiej w rundzie wiosennej – stwierdza trener.

W kwestii motywacji szkoleniowiec podkreśla, że najlepszym bodźcem są dobre wyniki i pozytywna atmosfera w drużynie. Dodaje jednak, że w obecnych realiach coraz większą rolę odgrywają także kwestie finansowe.

– Jeśli drużyna zaczyna punktować i grać jak równy z równym, to łatwiej zawodnikowi podjąć decyzję, że chce być częścią takiego zespołu. Wynik robi atmosferę, a atmosfera przyciąga kolejnych chętnych. Nie ma też co ukrywać, że dziś zawodnicy często patrzą na kwestie finansowe. W naszym klubie wszyscy gramy za darmo, charytatywnie, i nie wiem, czy to się zmieni. Jeśli jednak tak – poziom sportowy, rywalizacja i zaangażowanie na pewno wzrosną, a to przełoży się na wyniki – mówi Maciej Drozdowski

Trener wskazuje również wydarzenia, które najbardziej go zaskoczyły w tej rundzie, zwłaszcza w kontekście rywali. Zdecydowanie wyróżnia GKS Wojciechowice, który jego zdaniem znacząco przewyższył resztę stawki.

– Zaskoczył mnie GKS Wojciechowice. Spodziewałem się, że będą mocni, ale nie aż tak. Dostaliśmy tam srogie lanie. Wiedziałem o ich wzmocnieniach, szczególnie w defensywie, ale nie sądziłem, że tak bardzo podniosą poziom i zdominują ligę. To pokazuje, że dwóch–trzech doświadczonych zawodników potrafi całkowicie odmienić drużynę. GKS to wykorzystał, pozyskał odpowiednich piłkarzy i dziś są zdecydowanym faworytem do awansu. Życzę im tego – grają tak, że awans im się należy – mówi Maciej Drozdowski.

Trener odniósł się do potrzeb kadrowych zespołu, wskazując obszary wymagające wzmocnień. Zwraca uwagę, że największym problemem nie jest jakość zawodników, lecz ich dostępność.

– Potrzebujemy wzmocnień i w ataku, i w pomocy. W defensywie nie wygląda to źle, pod warunkiem, że jest frekwencja i przychodzą ci, którzy powinni. Obsada bramki też jest niezła, ale zawiodła frekwencja. Pod koniec rundy jeden zawodnik wyjechał, drugi miał wyjazd rodzinny, trzeci kontuzję i ostatni mecz graliśmy bez nominalnego bramkarza. Taki jest urok klasy "B". Trzeba być przygotowanym na różne scenariusze – mówi trener.

Niestety kolejny sezon w dolnych rejonach stawki znajduje się Polesie Wiązownica. Ekipa ta zgromadziła w tej rundzie jesiennej tylko 7 punktów, gdzie udało jej się wygrać dwa mecze i raz zremisować. 

Jak widać, szkoleniowcy z ekip ze środka stawki nadal mają chęć, by wiosną zagrać o coś więcej niż przysłowiową "pietruszkę". Z pewnością ekipy te będą groźne dla rywali i kto wie, może zagrożą czołówce?

1.  GKS Wojciechowice 11 28 41-10

2.  Marol Jacentów 11 25 39-15

3.  GKS Obrazów 11 24 44-16

4.  Hubal Linów 11 23 34-16

5.  Dolomit Bogoria 11 18 21-13

6.  Klimontowianka II Klimontów 10 15 22-23

7.  GTS Raków 11 14 20-28

8.  ŁKS Łagów 11 12 21-24

9.  Cukrownik Włostów 11 10 20-34

10.  Polesie Wiązownica 11 7 10-36

11.  Wodnik Styków 10 6 7-38

12.  Sparta Koniemłoty 11 5 8-34

(.)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz (1)

GrzegorzGrzegorz

0 0

Bardzo wartościowy materiał, dziękuję!

16:19, 25.12.2025
Wyświetl odpowiedzi:0
Odpowiedz

OSTATNIE KOMENTARZE

0%