Gdyby dom w Sandomierzu nie stał na wzgórzu i mógł być rozbudowany o pracownię cukierniczą, miejscowi zajadaliby się ciastami Kazimierza Olczyka od niemal pół wieku. Ale budynek objęty był ochroną konserwatorską, co przekreślało jego przebudowę, więc szukający swego miejsca cukiernik z Kielc powędrował za Wisłę, osiadł w Nisku i nieprzerwanie od 45 lat zachwyca swoim kunsztem kolejne pokolenia.
Kazimierz Olczyk nie miał w rodzinie cukierników. Jego ojca, dawnego żołnierza AK w świętokrzyskim zgrupowaniu partyzanckim cichociemnego majora Jana Piwnika "Ponurego", zawsze interesowały samochody. Po wojnie, by nie wisieć u klamki komunistycznej władzy, kupił na taksówkę używany zachodni samochód. Po roku ktoś jednak odkrył, że taksówkarz był "zaplutym karłem reakcji" - zaraz więc stracił i samochód, i licencję. Po długim okresie tułania się bez pracy, dawny kolega z AK dał mu pracę w PKS-ie. Dopiero w 1957 r. zwrócono mu licencję, kupił warszawę i wrócił do dawnego zawodu. Na talencie syna Kazimierza poznała się mama, która mu powtarzała, że będzie cukiernikiem lub piekarzem. Miała rację, nie zmuszany przez nikogo poszedł do technikum branżowego, a później terminował w znanej kieleckiej pracowni cukierniczej...(pn)
Więcej w papierowym i elektronicznym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz