Zamknij

Gdzie jesteście, ocaleni? [TN na kwarantannę]

19:15, 24.03.2020 KR Aktualizacja: 19:15, 24.03.2020
Skomentuj

Tekst publikowany jest w ramach Wirtualnej Biblioteki "TN" na kwarantannę. Artykuł pochodzi z 13 kwietnia 2017 r. nr 15

W drugiej połowie lat 80. ubiegłego stulecia dawny żołnierz podziemia narodowego z Niska został przez kolegę ze ZBoWiD-u oskarżony o to, że skoro nie dostał medalu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata za ukrywanie w czasie okupacji żydowskiego dziecka, to zapewne musiał się chłopca pozbyć.

Dla kogoś, kto wystawiał fałszywe kenkarty, walczył z Niemcami w oddziale leśnym, później, mimo złożenia broni, został przez Sowietów wywieziony do obozu w głąb Rosji, a po powrocie przez kilka lat ukrywał się przed bezpieką, fałszywe oskarżenie - choć niewypowiedziane wprost - o zabicie żydowskiego dziecka musiało być bolesnym ciosem.

ROZBITA RODZINA

Stanisław Puchalski (ur. 1920) był w 1939 roku uczniem nowo otwartego Państwowego Liceum w Stalowej Woli. Pod koniec sierpnia zgłosił się do WKU w Nisku, gdzie został skierowany do pilnowania magazynów Szkoły Podchorążych Piechoty dla Małoletnich. Podczas ewakuacji Niska, przydzielony do ochrony akt WKU, dotarł wraz z wojskiem aż do Kowla. Po

17 września udało mu się z kolegami ujść przed Armią Czerwoną i po kilku dniach przedzierania się do centralnej Polski wrócić do Niska. "Pojawiłem się jak zjawa. Matka już mnie opłakiwała, gdyż znaleźli się informatorzy, którzy powiedzieli, że mój brat zginął, jak również widzieli i mnie trupem. Zatem z trojga dzieci wszyscy zginęli?!" - wspominał.

Jego siostra Bronisława, 17-letnia harcerka, zmarła w szpitalu w Jarosławiu. Na początku września na stacji kolejowej w Nisku niosła pomoc żołnierzom przyjeżdżającym na front i była jedną z pierwszych ofiar niemieckich bombardowań. Śmierć bohaterskiej dziewczyny upamiętnia tablica na dworcu PKP w Nisku.

Starszy brat Julian (ur. 1915) we wrześniu 1939 r. dostał się do niewoli sowieckiej i trafił do obozu w Kozielsku. Anna Puchalska otrzymała od syna ostatnią pocztówkę pisaną z Moskwy z datą 24 grudnia 1940 roku Dopiero po wojnie okazało się, że cudem uniknął rozstrzelania przez NKWD, a ze Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich wyszedł z Armią Andersa, w której szeregach walczył m.in. pod Monte Casino. Do Polski przyjechał tylko raz, w 1964 r. Dwa lata później zmarł w USA.

W PODZIEMNEJ ORGANIZACJI

W maju 1942 r. Stanisław Puchalski wstąpił w Nisku do Narodowej Organizacji Wojskowej, złożył przysięgę, którą odebrał por. Edmund Kowalczyk "Roch", i przyjął pseudonim "Socha". Rozwoził meldunki i konspiracyjną prasę, prowadził rozpoznanie, kompletował i konserwował broń.

Po blisko rocznym stażu organizacyjnym rozpoczął w Nisku naukę na Kursie Podchorążych, którego organizatorem był kpt. Mieczysław Maroszek "Mruk". Część wykładów odbywała się w domu Puchalskich, gdzie znajdowały się pomoce naukowe ocalałe ze Szkoły Podchorążych Piechoty dla Małoletnich.

Po powstaniu Armii Krajowej i włączeniu NOW w struktury AK złożył kolejną przysięgę, którą od słuchaczy Kursu Podchorążych odebrał mjr Józef Baran "Lucjan" z Leżajska.

"Nie mieliśmy spokojnego dnia, niepewni jutra. Stało się to, czego obawialiśmy się (...). Do dziś nie wiemy, kto zdradził nas, naszą organizację. Nastąpiły aresztowania" - tak wspominał "wsypę" w końcu października 1943 r. Trafił do oddziału NOWAK mjr. Franciszka Przysiężniaka "Ojca Jana", wziął udział w wielu akcjach i bitwach partyzanckich, w tym na Porytowym Wzgórzu. Był jednym z najbardziej zaufanych żołnierzy "Ojca Jana", wraz z trzema partyzantami konserwował i ukrywał broń oddziału w lipcu 1944 r. Jesienią został aresztowany w Jarosławiu przez NKWD i zesłany do obozu w Borowiczach. Po powrocie z ZSRS przez kilka lat ukrywał się u rodziny matki w Zalesiu.

Ale to nie jest cały wojenny życiorys Stanisława Puchalskiego. Podczas okupacji pracował w Urzędzie Gminy II w Nisku i pomagał Żydom w zdobyciu "aryjskich papierów".

CIĘŻKI ZARZUT

7 listopada 1987 r. w tygodniku "Fołks-Sztyme", organie Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce, ukazał się artykuł "Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat". Zawierał opis czynów dokonanych w czasie wojny przez Stanisława Puchalskiego oraz apel do osób przez niego ocalonych o nawiązanie kontaktu. "Umożliwi to zgłoszenie wniosków do Yad Yashem w Jerozolimie w sprawie zaliczenia tych szlachetnych ludzi w poczet Sprawiedliwych wśród Narodów Świata" - napisano. I dalej: "Żydowska prasa zagraniczna jest proszona o przedrukowanie informacji dotyczących poszukiwanych osób".

- Mój ojciec do drugiej połowy lat 80. nie starał się o ten tytuł, choć wszyscy wiedzieli, że ze swoją mamą pomagał rodzinom żydowskim. Chęć otrzymania tego wyróżnienia wywołało dopiero fałszywe oskarżenie, jakie skierował wobec ojca jego kolega z organizacji kombatanckiej ZBoWiD. Publiczny zarzut o "nagłe zniknięcie" żydowskiego chłopca, którego ukrywał, musiał być wyjaśniony - tłumaczy Tadeusz Puchalski. Dlatego jego ojciec, który nie miał twardych dowodów na ratowanie ludzi podczas okupacji, natychmiast pojechał do Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie, gdzie złożył osobistą relację i poprosił o pomoc w znalezieniu tych, których ocalił. Pokłosiem tej wizyty był artykuł w tygodniku "Fołks-Sztyme".

Trzydzieści lat później Tadeusz Puchalski rozkłada na stole gruby plik pożółkłych dokumentów, relacji, listów prywatnych i urzędowych, wycinków prasowych. - Ojciec rozpoczął poszukiwania ocalonych w 1987 r., medal Yad Vashem przyznano mu dopiero w kwietniu 2000 r. Nie zdążył go odebrać. Ważne, że przed śmiercią miał w ręku dokument, w którym wprost napisano, że został uhonorowany za pomoc, którą on i jego mama okazali Żydom w czasie hitlerowskiej okupacji - mówi Tadeusz, który w imieniu obojga odebrał medale Sprawiedliwy wśród Narodów Świata w marcu 2001 r.

GDZIE SĄ OCALENI?

Po ukazaniu się w  1987 r. artykułu w "Fołks-Sztyme" na długo zapadła cisza. Stanisław Puchalski przypuszczał, że wojnę mogły przeżyć co najmniej cztery osoby narodowości żydowskiej, którym pomógł, i które mogły odpowiedzieć na jego apel.

Jego misja zaczęła się od chwili, kiedy wiosną 1942 r., za pośrednictwem dawnej sąsiadki Marii Chwiej, nawiązali z nim kontakt Żydzi z Jastkowic, prosząc o wyrobienie oryginalnych kenkart. Zadanie nie było łatwe: zdjęcia do dokumentów musiał zrobić sam, a o wypisy z metryk urodzenia z księgi parafii Jata postarać się u księdza w Leżajsku. Przy wyrabianiu dokumentów współpracował z Józefem Dybką, urzędnikiem prowadzącym ewidencję ludności, który miał dostęp do czy-tych blankietów dowodów i mógł uzyskać podpis landkomisarza.

Chaim Feit, mężczyzna o aryjskim wyglądzie, otrzymał kenkartę na nazwisko zaginionego we Francji wuja Puchalskiego o nazwisku Jan Tłusty. Feit wyjechał z żoną do Ostrowca Świętokrzyskiego, gdzie z małą córeczką doczekali końca wojny.

Małżeństwo Block (lub Buch), z kenkartami wystawionymi na nazwisko Sudoł, nie miało tyle szczęścia - oboje zostali przez Niemców zabici w Bełżcu. Ich dokumenty doprowadziły gestapo do Niska, gdzie Niemcy zastrzelili urzędnika Józefa Dybkę za pomoc udzielaną Żydom.

4-letni Józek Block nie poszedł z rodzica- mi za San, został "na przechowanie" u Stanisława Puchalskiego i jego matki Anny. Kiedy sąsiedzi zaczęli podejrzewać, że to dziecko żydowskie, umieszczono chłopca w gajówce Stare Sioło pod Lubaczowem, u stryjostwa Emilii i Kazimierza Puchalskich. Józek doczekał końca wojny u kolejnego stryjostwa - Wiktorii i Jana Puchalskich we wsi Sibigi w powiecie niżańskim. Później chłopca zabrał Chaim Feit, adoptował i dał mu swoje nazwisko. Wyjechali do Izraela.

Nasz bohater pomógł jeszcze młodemu Żydowi, który z kenkartą wyruszył do getta w Sandomierzu, i dziewczynie, pragnącej wyjechać na roboty do Rzeszy. Wyrobił jej kenkartę na nazwisko swojej zmarłej siostry Bronisławy Puchalskiej.

UPARTA PEARL BINDER

Przełom w poszukiwaniach ocalonych nastąpił w kwietniu 1992 r. Kobieta z USA, która odwiedziła Nisko, przywiozła list od Pearl Binder z Brooklynu, która informowała, że Chaim Feit z żoną od 30 lat mieszka na Florydzie. "On ma prawie 90 lat. Ona też. Nie widzą, nie słyszą. Ich córka mieszka w Kanadzie (...)" - napisała w pierwszym liście. Później było ich więcej.

Pewne jest, że artykuł z "Fołks-Sztyme" znany był za oceanem w kręgach Żydów pochodzących z naszego terenu. Może dlatego uparta Pearl Binder, korzystając z nowojorskiej książki telefonicznej, rozpoczęła poszukiwania Józefa Feita i w końcu przesłała do Niska jego brookliński adres.

W grudniu 1993 r. Stanisław Puchalski powiadomił o tym odkryciu ŻIH w Warszawie, informując, że poszukiwany chce z nim nawiązać kontakt. Rozgoryczony pisał: "Mam nadzieję, że niedługo uzyskam wasze zaufanie, że moja relacja złożona u Was jest prawdziwa. Będąc ostatnio w waszym Instytucie odniosłem wrażenie i po- traktowany zostałem jak kłamca".

W tym samym czasie skierował dramatyczny list do Anny Poray-Wybranowskiej, działaczki polonijnej i dyrektor Biblioteki Polskiej w Montrealu. To właśnie ona apelowała, by ci, którzy wiedzą o Polakach ratujących Żydów, dyskretnie zachęcali uratowanych do złożenia pisemnego oświadczenia i podpisania go w konsulacie Izraela lub w Yad Vashem. Prosiła, by ludzie pisali do niej, obiecywała za darmo zająć się poszukiwaniami.

"Każdy ma swoich przyjaciół i wrogów. Ci ostatni wiedzą, że przetrzymywaliśmy żydowskie dziecko. Nie wiedzą, co się z nim stało. (...) Ja mam już 74. rok. Chciałbym, na wypadek mej śmierci, pozostawić innym opinię o sobie, prawdziwą!" - pisał Stanisław. "Może w końcu ta sprawa ruszy z miejsca. Ale radzę uzbroić się w cierpliwość, gdyż te rzeczy trwają czasami latami" - uspokajała Anna Poray-Wybranowska, która jednak szybko nawiązała kontakt z Józefem Feitem.

POPIÓŁ I PAMIĘĆ

21 marca 1994 r. do Niska dotarł pierwszy list od profesora matematyki i informatyki Józefa Feita z Brooklynu. Zaczynał się tak: "Było to bardzo dawno temu, gdy mały chłopiec, 4- lub 5-letni, opuścił swoich rodziców i przebył rzekę San z Anną Puchalską. Ten mały chłopiec, dziś 56-letni, sięga poprzez Atlantyk i przekracza otchłań Zagłady, by powiedzieć »Panie Stanisławie Puchalski - Dzięki!«. Cóż można powiedzieć osobie, która uratowała Twoje życie narażając się na wielkie ryzyko? To piękne, że nawet w czasie wielkiej katastrofy, gdy nieszczęście posypuje popiołem głowy ludzi, gdy każdy wokół ciebie niszczy, są tacy ludzie, jak Anna i Stanisław Puchalscy, o szlachetnym sercu, którzy jak słońce po- przez chmury wnoszą światło i życie".

Mężczyzna wzruszająco pisał o obrazach zapamiętanych oczami dziecka: "Gdy otwieram wrota mej pamięci widzę mych rodziców stojących na brzegu Sanu, przesyłających ręką pożegnanie swemu jedynemu dziecku, mnie siedzącemu obok Anny Puchalskiej, małemu chłopczykowi w nowych butach i z niewielkim tobołkiem...".

16 lutego 1996 r. Żydowski Instytut Historyczny wysłał do Yad Vashem w Jerozolimie dokumenty Puchalskich. "Dzięki ich pomocy uratowała się żydowska rodzina Feitów oraz chłopiec Józef Bock. Przybrał on po wojnie nazwisko Feit, w wyniku adopcji przez Chaima Feita" - potwierdzono w piśmie.

Prof. Feit wystąpił z inicjatywą uhonorowania obojga swoich wybawców medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Podobnie uczyniła odnaleziona dopiero w 1998 r. Celia Fenster, która podczas okupacji wyjechała na roboty do Niemiec jako Bronisława Puchalska.

Ciężko chory na serce Stanisław Puchalski zmarł w sierpniu 2000 r. Anna Poray-Wybranowska odeszła w 2013 r. Dzięki jej wieloletnim staraniom na ścianie pamięci w Yad Vashem znalazło się sto polskich nazwisk. Zabrakło tam jednak nazwiska Józefa Dybki oraz dwóch rodzin Puchalskich, które z narażeniem życia ratowały małego Józka już po jego ewakuacji z Niska.

Kto ratuje jedno życie, jakby ocalił cały świat...

PIOTR NIEMIEC

CZYTAJ TAKŻE:

Sen o wielkiej estradzie

Zamek w ogniu

W Hollywood powstał o nich film

Życie jak Franka Dolasa

Biskup, co głowę nisko nosił

(KR)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%