– Sandomierz jest moim miastem, moim miejscem. Przyjeżdżając tutaj, mam poczucie wracania do siebie – powiedział Maciej Płaza podczas spotkania z czytelnikami w Miejskiej Bibliotece Publicznej imienia Jana Długosza. Autor przygotował dla uczestników wydarzenia niespodziankę – przeczytał fragment swojej nieskończonej jeszcze powieści, której akcję osadził w Sandomierzu.
[FOTORELACJA]4076[/FOTORELACJA]
Było to drugie spotkanie z pochodzącym z Sandomierza cenionym, wielokrotne nagradzanym pisarzem i tłumaczem, zorganizowane w tutejszej książnicy. Pierwsze odbyło się niedługo po przyznaniu mu za powieść „Robinson w Bolechowie”, jako pierwszemu Polakowi, Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus.
Środowe wydarzenie rozpoczęła rozmowa na temat ostatniej książki Macieja Płazy pod tytułem „Golem”. Przenosi ona czytelnika do świata sztetla na Podolu z początku XX wieku. Są w niej wątki kabalistyczne i mesjańskie, ale też realistyczny, misternie nakreślony obraz kultury i obyczajów chasydów. Autor przyznał, że pracę pisarską poprzedziła lektura wielu publikacji o tematyce żydowskiej.
– Gdy wejdzie się w świat żydowski, to szybko się z niego nie wyjdzie, ponieważ tak mocno wciąga. Jest to kultura i religijność nieprawdopodobnie wyrafinowana i wielopłaszczyznowa – zaznaczył Maciej Płaza.
To wielkie bogactwo zdecydowało o tym, że „Golem”, który w zamierzeniu miał być opowiadaniem, rozrósł się i ostatecznie przybrał formę powieści – erudycyjnej, jednocześnie zachwycającej językiem i stylem. Maciej Płaza przyznał, że pisał ją szybko, z niesamowitą przyjemnością i łatwością.
Książka, jak mówił, wyrosła z sięgającej jego najmłodszych lat fascynacji rzeczami i postaciami niesamowitymi. Owocem tej fascynacji było wcześniej między innymi tłumaczenie „Frankensteina” Mary Shelley.
– Golem należy do galerii sztucznych bytów, legendarnych, mitycznych postaci, które zostały stworzone przez człowieka. Opowieści, w których pojawia się taka sztuczna istota, niosąca na swoich barkach ciężar istnienia, zawsze mnie przejmowały, ponieważ jest to potężna metafora naszej kondycji egzystencjalnej. Golem mnie zaciekawił jako jedna z postaci o długiej historii i bogatej tradycji, mająca wiele różnych wcieleń literackich – kontynuował pisarz, omawiając źródła, z których czerpał.
Prowadząca spotkanie Małgorzata Chrzelest zwróciła uwagę na melodyjność tej książki oraz na malarskość dwóch poprzednich – „Skorunia” i „Robinsona w Bolechowie”. Pisarz wspomniał w kontekście obu utworów o inspiracji, jaką była dla niego biografia i twórczość amerykańskiego artysty Andrew Wyetha.
Mowa była oczywiście również o obecnym w obu książkach Sandomierzu. Chociaż w „Skoruniu” pada nazwa Wierzbiniec, sandomierzanie nie mają wątpliwości, że chodzi o ich miasto. Pieprzówki są u Macieja Płazy Solankami, a Rybitwy stały się Czaplami.
– Skąd ta maskarada? Uznałem, iż jeśli napiszę książkę dziejącą się w rzeczywistym Sandomierzu czy obok niego, uwikłam się w związki z rzeczywistością, które będą mnie krępowały, to znaczy, że cokolwiek zrobi mój bohater, jakiekolwiek wydarzenie opiszę, sam będę czuł się skrępowany. Dlatego spseudonimowałem sobie Sandomierz, żebym mógł poczuć się wolnym, żebym mógł napisać o nim tak, jak chcę – wyjaśniał autor zbioru opowiadań.
W „Pieśniach pogranicza” Sandomierz będzie już Sandomierzem. Powieść, której kilkanaście stron autor przeczytał w czasie spotkania, będzie mocno osadzona w realiach tego miasta oraz w jego historii. Wymaga to, przyznał Maciej Płaza, przewertowania sporej ilości materiałów, ale też zagłębienia się w sandomierską tradycję literacką. Twórca wymienił nazwiska Stanisława Piętaka, Stanisława Młodożeńca i Romana Kosełę. Ten ostatni pojawi się na kartach książki.
Pisarz ujawnił również, że pomysł na jej napisanie narodził jeszcze przed stworzeniem „Skorunia”. Pierwotnie miała to być powieść o II wojnie światowej i latach tuż po niej, będzie jednak opowiadać także o czasach przedwojennych, a w retrospekcjach nawiązywać do I wojny.
– Funkcjonuję w wahadłowym trybie – w Poznaniu spędzam większość czasu, tam mieszkam od prawie 20 lat, ale to Sandomierz jest moim miastem, moim miejscem. Przyjeżdżając tutaj, mam poczucie wracania do siebie, do takiego terenu, który jest mi znany, jest bardzo głęboko, metafizycznie mój. Tu jest coś, co trzyma mnie mentalnie, co każe, żebym tutaj wracał, żebym tutaj był. Poznań traktuję bardziej użytkowo, tam czuję się przyjezdny. To jest życiowo trudne, natomiast literacko jest darem losu. Wiesław Myśliwski powiedział kiedyś, że gdyby nie opuścił Dwikóz, nie napisałby „Kamienia na kamieniu”, gdyby nie wyjechał z Sandomierza, nie byłoby „Widnokręgu”. Tak jest głęboko prawdziwe. Ja także tak to czuję. Pisanie jest sposobem na odzyskanie czegoś, co się straciło – dodał autor „Golema”.
0 0
Dziękujemy za wspaniałą relację👍📚🤩